WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - AKT I
DEKORACJA:
Noc listopadowa; w chacie, w świetlicy. Izba wybielona siwo, prawie błękitna, jednym szarawym tonem półbłękitu obejmująca i sprzęty, i ludzi, którzy się przez nią przesuną.
Przez drzwi otwarte z boku, ku sieni, słychać huczne weselisko, buczące basy, piskanie skrzypiec, niesforny klarnet, hukania chłopów i bab i przygłuszający wszystką nutę jeden melodyjny szum i rumot tupotających tancerzy, co się tam kręcą w zbitej masie w takt jakiejś ginącej we wrzawie piosenki...
I cała uwaga osób, które przez tę izbę-scenę przejdą, zwrócona jest tam, ciągle tam; zasłuchani, zapatrzeni ustawicznie w ten tan, na polską nutę... wirujący dookoła; w półświetle kuchennej lampy, taniec kolorów, krasych wstążek, pawich piór, kierezyj, barwnych kaftanów i kabatów, nasza dzisiejsza wiejska Polska.
A na ścianie głębnej: drzwi do alkierzyka, gdzie łóżka gospodarstwa i kołyska, i pośpione na łóżkach dzieci, a górą zszeregowani Święci obrazkowi. Na drugiej bocznej ścianie izby: okienko przysłonione białą muślinową firaneczką; nad oknem wieniec dożynkowy z kłosów; - za oknem ciemno, mrok - za oknem sad, a na deszczu i słocie krzew, otulony w słomę, w zimową ochronę okryty.
Na środku izby stół okrągły, pod białym, sutym obrusem, gdzie przy jarzących brązowych świecznikach żydowskich suta zastawa, talerze poniechane tak, jak dopiero co od nich cała weselna drużba wstała, w nieładzie, gdzie nikt o sprzątaniu nie myśli. Około stołu proste drewniane stołki kuchenne z białego drzewa; przy tym na izbie biurko, zarzucone mnóstwem papierów; ponad biurkiem fotografia Matejkowskiego "Wernyhory" i litograficzne odbicie Matejkowskich "Racławic". Przy ścianie w głębi sofa wyszarzana; ponad nią złożone w krzyż szable, flinty, pasy podróżne, torba skórzana. W innym kącie piec bielony, do maści z izbą; obok pieca stolik empire, zdobny świecącymi resztami brązów, na którym zegar stary, alabastrowymi kolumienkami dźwigający złocony krąg godzin; nad zegarem portret pięknej damy w stroju z lat 1840 w lekkim muślinowym zawoju przy twarzy młodej w lokach i na ciemnej sukni.
U boku drzwi weselnych skrzynia ogromna wyprawna wiejska, malowana w kwiatki pstre i pstre desenie; wytarta już i wyblakła. Pod oknem stary grat, fotel z wysokim oparciem. Nad drzwiami weselnymi ogromny obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej z jej sukienką srebrną i złotym otokiem promieni na tle głębokiego szafiru; a nad drzwiami alkierza takiż ogromny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, w utkanej wzorzystej szacie, w koralach i koronie polskiej Królowej, z Dzieciątkiem, które rączkę ku błogosławieniu wzniosło. Strop drewniany w długie belki proste z wypisanym na nich Słowem Bożym i rokiem pobudowania.
RZECZ DZIEJE SIĘ W ROKU TYSIĄC DZIEWIĘĆSETNYM
Scena I
CZEPIEC, DZIENNIKARZ.
CZEPIEC
- Cóż tam, panie, w polityce?
- Chińcyki trzymają się mocno!?
DZIENNIKARZ
- A, mój miły gospodarzu,
- mam przez cały dzień dosyć Chińczyków.
CZEPIEC
- Pan polityk!
DZIENNIKARZ
- Otóż właśnie polityków
- mam dość, po uszy, dzień cały.
CZEPIEC
- Kiedy to ciekawe sprawy.
DZIENNIKARZ
- A to czytaj, kto ciekawy;
- wiecie choć, gdzie Chiny leżą?,
CZEPIEC
- No daleko, kajsi gdzieś daleko;
- a panowie to nijak nie wiedzą,
- że chłop chłopskim rozumem trafi,
- choćby było i daleko.
- A i my tu cytomy gazety
- i syćko wiemy.
DZIENNIKARZ
- A po co - ?
CZEPIEC
- Sami się do światu garniemy.
DZIENNIKARZ
- Ja myślę, że na waszej parafii
- świat dla was aż dosyć szeroki.
CZEPIEC
- A tu ano i u nas bywają,
- co byli aże dwa roki
- w Japonii; jak była wojna.
DZIENNIKARZ
- Ale tu wieś spokojna. -
- Niech na całym świecie wojna,
- byle polska wieś zaciszna,
- byle polska wieś spokojna.
CZEPIEC
- Pon się boją we wsi ruchu.
- Pon nos obśmiwajom w duchu. -
- A jak my, to my się rwiemy
- ino do jakiej bijacki.
- Z takich, jak my, był Głowacki.
- A, jak myślę, ze panowie
- duza by juz mogli mieć,
- ino oni nie chcom chcieć!
Scena II
DZIENNIKARZ, ZOSIA
DZIENNIKARZ
- Pani to taki kozaczek;
- jak zesiądzie z konika, jest smutny.
ZOSIA
- A pan zawsze bałamutny.
DZIENNIKARZ
- To nie komplement, to czuję
- i tego bynajmniej nie tłumię.
ZOSIA
- Dobrze, że przynajmniej pan umie
- zmiarkować, kiedy uczucie,
- a kiedy salonowa zabawka -
- ale w tym razie...
DZIENNIKARZ
- To sprawka
- pani wdzięku, pani jest bardzo miła,
- pani tak główkę schyliła...
ZOSIA
- Prawda? Tak jakbym się dziwiła,
- że mnie tyle honoru spotyka;
- pan redaktor dużego dziennika
- przypatruje się i oczy przymyka
- na mnie, jako na obrazek.
DZIENNIKARZ
- A obrazek malowany, bez skazek,
- farby świeże, naturalne,
- rysunek ogromnie prawdziwy,
- wszystko aż do ram idealne.
ZOSIA
- Widzę, znawca osobliwy.
DZIENNIKARZ
- I czemuż pani się gniewa?
ZOSIA
- Że pan jak Lohengrin śpiewa
- nade mną jak nad łabędziem,
- że my dla siebie nie będziem,
- i po cóż tyle śpiewności?
DZIENNIKARZ
- Oto tak, tak z rozlewności
- towarzyskiej.
Scena III
RADCZYNI, HANECZKA, ZOSIA
HANECZKA
- Ach, cioteczko, ciotusieńko!
RADCZYNI
- Co, serdeńko?
HANECZKA
- Tamci tańczą, my stoimy;
- chcemy tańczyć także i my.
RADCZYNI
- Może któryś z panów zechce?
ZOSIA
- Z nikim z panów tańczyć nie chcę.
RADCZYNI
- Potańcujcie trochę same.
ZOSIA
- My byśmy chciały z drużbami,
- z tymi, co pawimi piórami
- zamiatają pułap izby.
RADCZYNI
- Poszłybyście tam do ciżby?
HANECZKA
- To tak miło, miło w ścisku.
RADCZYNI
- Oni się tam gniotą, tłoczą
- i ni stąd, ni zowąd naraz
- trzask, prask, biją się po pysku;
- to nie dla was.
ZOSIA
- My wrócimy zaraz.
RADCZYNI
- Cóżeś ty dziś tak wesoła?
- Odgarnij se włosy z czoła.
ZOSIA
- Raz dokoła, raz dokoła!
HANECZKA
- Ciotusieńka zła okropnie,
- zła okrutnie - a przelotnie -
- zaraz buzię pocałuję.
RADCZYNI
- Hanka zawsze swego dopnie.
- Niech się panna wytańcuje.
Scena IV
RADCZYNI, KLIMINA
KLIMINA
- Pochwalony, dobry wieczór państwu.
RADCZYNI
- Pochwalony - gospodyni...
KLIMINA
- Tu wsiosko od maleńkości, Klimina,
- po wójcie wdowa.
RADCZYNI
- Radczyni
- jestem z Krakowa.
KLIMINA
- Macie syna.
RADCZYNI
- Tańcuje tam.
KLIMINA
- Niech się bawi;
- som ta dziwki, niech nie stoją.
RADCZYNI
- Jakoś mu nie idzie sporo,
- bo się ino pogapuje.
KLIMINA
- Panowie dziwek się boją;
- zaraz która co przyniesie,
- ino roz sie przetańcuje.
RADCZYNI
- Wyście sobie, a my sobie.
- Każden sobie rzepkę skrobie.
KLIMINA
- Myślałam, pomówię z matusią,
- toby wnuczka kołysała - ?
RADCZYNI
- A toście wy skora, kumosiu;
- ledwo że wkoło spojrzała,
- już by mi synów swatała - ?
KLIMINA
- Hej, jo sie bawiła wprzódzi,
- teroz bym lo inszych chciała.
- Coraz więcej potrza ludzi.
- Żeniłabym, wydawała!
Scena V
ZOSIA, KASPER
ZOSIA
- Drużba tańczy, proszę ze mną.
KASPER
- Panienka obcesem wpada.
ZOSIA
- A w kółeczko...
KASPER
- Dookoła.
- Panienka se ta wesoła.
- Ano Kaśka będzie rada,
- jak przestoi.
ZOSIA
- Kaśka, jaka?
KASPER
- Ano ta, co w kącie taka...
ZOSIA
- Druhna?
KASPER
- Juści, druhna pirso,
- co mi ją na żone rają.
ZOSIA
- Raz dokoła, raz dokoła...
KASPER
- Panienka się nie zgniewają,
- że ją lepiej gabne w pasie,
- ano Kaśka w sobie syrso.
ZOSIA
- Pewno drużba kocha Kasie ? ?
KASPER
- Panienka se ta wesoła.
ZOSIA
- Raz dokoła, raz dokoła...
Scena VI
HANECZKA, JASIEK
HANECZKA
- Jakby Jasiek chciał tańcować,
- tobym z Jaśkiem tańcowała - ?
JASIEK
- A mogę sie ofiarować,
- by ino panienka chciała - ?
HANECZKA
- Proszę, proszę, chwilkę w koło,
- jak wesoło, to wesoło.
- Jasiek dzisiaj pierwszy drużba.
JASIEK
- Najmilso mi tako służba.
Scena VII
RADCZYNI, KLIMINA
RADCZYNI
- Cóż ta, gosposiu, na roli?
- Czyście sobie już posiali?
KLIMINA
- Tym ta casem sie nie siwo.
RADCZYNI
- A mieliście dobre żniwo - ?
KLIMINA
- Dzięki Bogu, tak ta bywo.
RADCZYNI
- Jak złe żniwo, to was boli,
- żeście się napracowali - ?
KLIMINA
- Zawszeć sie co przecie zgarnie.
RADCZYNI
- Dobrze sobie wyglądacie.
KLIMINA
- I pani ta tyz nie marnie.
RADCZYNI
- Jeszcze się widzicie młoda.
KLIMINA
- Jak po Marcinie jagoda.
RADCZYNI
- Może jeszcze się wydacie - ?
KLIMINA
- A cóz sie ta tak pytacie?!
Scena VIII
KSIĄDZ, PANNA MŁODA, PAN MŁODY
PAN MŁODY
- Ksiądz dobrodziej łaskaw bardzo.
- Proszę nas nie zapominać.
KSIĄDZ
- Są i tacy, co mną gardzą,
- żem jest ze wsi, bom jest z chłopa.
- Patrzą koso - zbędą prędko,
- a tu mi na sercu lentko.
- Sami swoi, polska szopa,
- i ja z chłopa, i wy z chłopa
PAN MŁODY
- Ksiądz dobrodziej już niebawem
- będzie nosić pelerynkę - ?
KSIĄDZ
- Może i należy mi się;
- lecz pewnego nic nie wi się.
- Inni także robią ślinkę!
- Może sprawię pelerynkę ?
PAN MŁODY
- Może z konsystorza przecie
- popatrzą okiem łaskawem;
- życzę bardzo.
PANNA MŁODA
- Choć co dadzą;
- ino te ciarachy tworde,
- trza by stoć i walić w morde.
PAN MŁODY
- Moja duszko, tu sie mówi
- o kościelnej dostojności,
- którą mają przyznać Jegomości.
PANNA MŁODA
- Jo myślała, że co inne.
KSIĄDZ
- Naiwne to i niewinne.
Scena IX
PAN MŁODY, PANNA MŁODA
PANNA MŁODA
- Cięgiem ino rad byś godać,
- jakie to kochanie będzie.
PAN MŁODY
- A ty wolisz całowanie ?
- będziesz kochać, a powiedzże ? ?
PANNA MŁODA
- Przeciem ci już wygodała.
- Przecież ci mnie nikt nie wydrze.
PAN MŁODY
- Serce do kochania radsze.
- Toś już moja! Radość, szczęście!
- Nie myślałem, że tak wiele.
PANNA MŁODA
- Ano chciałeś, masz wesele.
PAN MŁODY
- Ach, nie patrzę, jak całuję;
- nie całuję, kiedy patrzę,
- a lica masz coraz gładsze.
PANNA MŁODA
- A krew sie tak zesumuje.
PAN MŁODY
- Pocałujże, jeszcze, jeszcze,
- niechże tobą się napieszczę:
- usta, oczy, czoło, wieniec...
PANNA MŁODA
- Takiś ta nienasyceniec.
PAN MŁODY
- Nigdy syty, nigdy zadość;
- taka to już dla mnie radość;
- całowałbym cię bez końca.
PANNA MŁODA
- A to męcąco robota;
- nie dziwota, nie dziwota,
- żeś tak zbladnoł, taki wrzący.
PAN MŁODY
- Nie chwalący, nie chwalący,
- spokoju mi nie dawały.
PANNA MŁODA
- A bo chciałeś.
PAN MŁODY
- Same chciały.
PANNA MŁODA
- Cóz ta za śkaradne śtuki?
PAN MŁODY
- Myśmy takie samouki;
- kochałem się po różnemu,
- a ciebie chcę po swojemu,
- po naszemu.
PANNA MŁODA
- A no z duszy,
- jak ci dobrze, niech ta będzie.
PAN MŁODY
- Teraz ci mnie nic nie zwiedzie.
- Takem pragnął, zboża, słońca...
PANNA MŁODA
- Mos wesele! - Podź do tońca!
Scena X
POETA, MARYNA
POETA
- Żeby mi tak rzekła która,
- sercem już dysponująca,
- tak po prostu: "no chcę ciebie",
- jak jaka wiejska dziewczyna...
MARYNA
- To niby ja ta dziewczyna,
- ja oświadczyć się mająca?
- Skądże taka pewna mina?
POETA
- Wcale insze miałem plany,
- jeźlim plany miał w ogóle -
- chciałem coś powiedzieć czule,
- chciałem zapukać w serduszko,
- coś usłyszeć, coś podsłuchać:
- jak się to tam musi ruchać,
- jak się to tam musi palić - ?!
MARYNA
- Muszę panu się pożalić,
- w serduszku nie napalone;
- jak kto weźmie mnie za żonę,
- będzie sobie ciepło chwalić;
- muszę panu się pożalić:
- choć zimno, można się sparzyć.
POETA
- Amor mógłby gospodarzyć.
MARYNA
- Amor ślepy, może zdradzić.
POETA
- Amor: duch skrzydlaty, gończy.
MARYNA
- Pretensji do skrzydeł wiele.
POETA
- Więc się na pretensjach kończy
MARYNA
- A nie kończy się w kościele.
POETA
- Byłby to już Amor w klatce.
MARYNA
- Lis w pułapce.
POETA
- Motyl w siatce.
MARYNA
- Paź królowej na usługach.
POETA
- Ślub po zapłaconych długach.
- Miłość nęci rozmaita.
MARYNA
- A, to z nami kwita.
POETA
- Kwita -
- nie myślałem, że coś świta,
- pani prawie obrażona - ?
MARYNA
- Czegoż to pan jeszcze szuka?
POETA
- Że nie poszła w las nauka.
MARYNA
- Któż się uczył?
POETA
- Tak wzajemnie:
- Ja od pani, pani ze mnie.
MARYNA
- A na cóż mnie tej nauki?
POETA
- Na nic.
MARYNA
- Więc?
POETA
- Sztuka dla sztuki.
MARYNA
- Zawrót głowy, wielka chwała;
- niech pan sztuki płata różne,
- bylebym ja spokój miała.
POETA
- Rozmowa z panienką młodą,
- jak ją zwykle młodzi wiodą
- w takim stylu skrzydełkowym;
- rozmowa z panną upartą:
- o miłości, o Amorze,
- o kochaniu, co w tym, owym
- z nagła się przejawić może; -
- szepty z panną czarującą,
- przez pół serio, przez pół drwiąco -
- zawsze jeszcze studium warto.
MARYNA
- Przez pół drwiąco, przez pół serio
- bawi się pan galanterią.
POETA
- Ale gdzie ta, ale gdzie ta.
MARYNA
- Pan poeta, pan poeta.
- Coś, jak liryzm, struna brzękła:
- ja o pana się przelękła,
- że ta strzała niespodziana
- może trafić, ale pana.
POETA
- Bawię panią galanterią
- przez pół drwiąco, przez pół serio;
- stąd się styl osobny stwarza:
- nikt nikogo nie dosięga,
- nikt nikogo nie obraża -
- na łokcie różowa wstęga -
- nie prowadzi do ołtarza. -
- Tajemnicą jest kobieta.
MARYNA
- Słucham, co to za wymowa!
POETA
- Słowa, słowa, słowa, słowa.
MARYNA
- Ale gdzie ta, ale gdzie ta!
POETA
- Jakaż znów refleksja nowa?
MARYNA
- Pan poeta, pan poeta.
Scena XI
KSIĄDZ, PAN MŁODY, PANNA MŁODA
KSIĄDZ
- Zwracam się do panny młodej,
- pijąc do pana młodego...
PANNA MŁODA
- Cóz takiego, cóz takiego?
KSIĄDZ
- Może, hm, po pewnym czasie,
- bo to człowiek jest człowiekiem,
- ot, przykładem tylu ludzi -
- bo to człowiek jest człowiekiem,
- usiada się tylko z wiekiem...
PANNA MŁODA
- Niby jak to kwaśne mliko.
KSIĄDZ
- Wyście młodzi, wyście młodzi,
- choć się dzisiaj wszystko godzi,
- przyjdzie czas, co was ochłodzi.
PAN MŁODY
- Dzięki, niech się ksiądz nie trudzi,
- niech nie trudzi się dobrodziej,
- wdał się Pan Bóg już w tę sprawę
- i ten wszystko załagodzi;
- byliśmy rano w kościele,
- braliśmy ślub u ołtarza.
KSIĄDZ
- No, ale to tak się zdarza;
- ogromnie przypadków wiele,
- i przypomnieć pożytecznie.
PAN MŁODY
- Podziękujże za obawę.
PANNA MŁODA
- Zdarłabym jej łeb, jak krosna!
PAN MŁODY
- A kocha, bo jest zazdrosna.
KSIĄDZ
- Ach, kolorowa bajecznie!
Scena XII
PAN MŁODY, PANNA MŁODA
PAN MŁODY
- Kochasz ty mnie?
PANNA MŁODA
- Moze, moze -
- cięgiem ino godos o tem.
PAN MŁODY
- Bo mi serce wali młotem,
- bo mi w głowie huczy, szumi...
- moja Jaguś, toś ty moja?!
PANNA MŁODA
- Twoja, jak trza, juści twoja;
- bo cóż cie ta znów tak dumi?
- Cięgiem ino godos o tem.
PAN MŁODY
- A ty z twoim sercem złotem
- nie zgadniesz, dziewczyno-żono,
- jak mi serce wali młotem,
- jak cię widzę z tą koroną,
- z tą koroną świecidełek,
- w tym rozmaitym gorsecie,
- jak lalkę dobytą z pudełek
- w Sukiennicach, w gabilotce:
- zapaseczka, gors, spódnica,
- warkocze we wstążek splotce;
- że to moje, że to własne,
- że tak światłem gorą lica!
PANNA MŁODA
- Buciki mom troche ciasne.
PAN MŁODY
- A to zezuj, moja złota.
PANNA MŁODA
- Ze sewcem tako robota.
PAN MŁODY
- Tańcuj boso.
PANNA MŁODA
- Panna młodo?!
- Cóz ta znowu?! To ni mozno.
PAN MŁODY
- Co się męczyć? W jakim celu?
PANNA MŁODA
- Trza być w butach na weselu.
Scena XIII
KSIĄDZ, PAN MŁODY
PAN MŁODY
- Któż komu czego zabroni?
KSIĄDZ
- Zależy, za czym kto goni.
PAN MŁODY
- Tak cudzego pilnujecie - ?
KSIĄDZ
- Nie każdy ma jedno na świecie,
- a każdy ma swoje osobne,
- co go trzyma - a te drobne
- rzeczki, małe, niepozorne
- składają się na jedną wielką rzecz.
PAN MŁODY
- Ksiądz sobie, jako chcesz, przecz. -
- Szczęście każdy ma przed nosem,
- a jak ma, to trzeba brać -
- trzeba iść za serdecznym głosem
- i nic pozwolić się kpać.
KSIĄDZ
- No, mój panie,
- nie każdemu jednakie wołanie.
- A jak kto ręką sięgnie po co, a nie dostanie?
Scena XIV
RADCZYNI, MARYNA
RADCZYNI
- A panny już bez pamięci,
- widzę, hulają.
MARYNA
- Do smaku.
- Jak mnie Czepiec chwycił wpół,
- jak zawinął i obleciał w kółko,
- tom w oczach zobaczyła gwiazdy,
- jakby jakieś napowietrzne jazdy,
- kręcące się zawrotem kół.
RADCZYNI
- Pot oblewa całe czółko;
- możesz się zaziębić wnet.
MARYNA
- A tak - teraz to sobie myślę:
- co insze złoto, a co insze miedź.
RADCZYNI
- Nie pleć, spocznij, cicho siedź.
MARYNA
- A myśl moja het, het, het...
Scena XV
MARYNA, POETA
POETA
- Elektryczność z oczu bije.
MARYNA
- Zgrzałam się przy tańcowaniu.
POETA
- Pani marzy o kochaniu -
- co tam pani serce czyje.
MARYNA
- Może pańskie serce zatem - - ?
POETA
- Umie pani strzelać batem - - ?
MARYNA
- Jak to, co to - tak przez kogo ?
POETA
- Tak w powietrze, a szeroko.
MARYNA
- Co tam panu serce czyje;
- a umie pan kopnąć nogą - - ?
POETA
- Tak przez kogo - ?
MARYNA
- Nie tak srogo -
- tak w powietrze, a wysoko.
POETA
- Na co, po co?
MARYNA
- Dla niczego.
POETA
- To nic złego.
MARYNA
- I nic z tego.
POETA
- To zagadka?
MARYNA
- Sfinks.
POETA
- Meduza.
MARYNA
- Może z tego pan odgadnie
- nowoczesny styl harbuza;
- tak jak ja odgadłam snadnie:
- próżność na wysokiej skale,
- w swojej własnej śpiącą chwale.
POETA
- Zeus i Pan Bóg mieszka w niebie,
- przedsię obaj są u siebie.
- Psyche to najczulej pieści. -
- O tym, gdzie kto śpi wysoko,
- pani wie coś z głuchych wieści;
- nie dosięgło jeszcze oko.
MARYNA
- Rozumiem coś z wielką biedą,
- nie dosięgło jeszcze oko,
- nie zawlokłam się na turnie;
- tak tam dumnie, szumnie, chmurnie.
- Bałamuctwa w wielkim stylu,
- które już przeżyło tylu,
- różni więksi, mniejsi, niscy;
- wszystko bardzo wyjątkowe,
- bardzo dziwne, bardzo nowe,
- tylko że tak robią wszyscy.
POETA
- Słucham, co to za wymowa - ?
MARYNA
- Słowa, słowa, słowa, słowa.
POETA
- To uczucia tak się garną;
- szkoda, żeby szły na marno.
MARYNA
- Ale gdzie ta, ale gdzie ta.
- Pan myśli, że ja zajęta?
POETA
- Widzę, że pani pamięta,
- jaka komu etykieta
- przylepiona i przypięta.
MARYNA
- Szkoda, żeby szły na marno
- te uczucia, co się garną:
- pan poeta, pan poeta.
- POETA
- Otóż to, to etykieta.
Scena XVI
ZOSIA, HANECZKA
ZOSIA
- Chciałabym kochać, ale bardzo,
- ale tak bardzo, bardzo, mocno.
HANECZKA
- To ta muzyka gra tak skoczno
- i pewno serce tobie skacze.
- Jeszcze się dosyć, dość napłacze,
- nim go kochanie ułagodzi.
- Pociesz się, serce, pociesz, miła,
- jeszcze niejedna łza, mogiła,
- od tej miłości ciebie grodzi.
ZOSIA
- Że to tak losy szczęściem gardzą,
- że tak nie sypią szczęściem w oczy,
- tylko tak zaraz błyski gasną,
- ledwo się w oczach świt roztoczy?
HANECZKA
- Musisz przejść wprzódy cierpień koło;
- przejść musisz wprzódy nędzę, bole,
- a potem kiedyś będzie wesoło,
- jak ci ból serce dość nakole.
ZOSIA
- Ja, gdybym była losów panią,
- na przykład taką, wiesz: Fortuną,
- tobym odarła złote runo,
- żeby dać wszystko ludziom tanio;
- żeby się tak nie umęczali,
- w takiem gonieniu ciężkiem, długiem:
- każden, jak więzień, za swym pługiem;
- żeby się syto nakochali,
- żeby się wszystko im kręciło:
- jakby się złote nitki wiło.
HANECZKA
- A tu są takie Parki stare,
- co nożycami tną przędziwo...
ZOSIA
- A chyba to za jaką karę
- Miłość jest taką nieszczęśliwą.
- Za czyjąż winę, czyjąż karę
- rwać chcą przędziwo Parki stare...?
- Ach, tak bym chciała kochać bardzo
HANECZKA
- Musisz się wprzódy dość naszlochać,
- napłakać, zbeczeć, razy wiele,
- aże postawią cię w kościele,
- a potem sobie możesz kochać.
ZOSIA
- Ach, tym uczucia moje gardzą -
- nie to, nie jeszcze miałam w myśli:
- chciałabym, żeby się kto zjawił,
- kto by mi nagle się spodobał,
- żebym się jemu też udała
- i byśmy równo na to przyśli.
- Widzisz, takiego bym kochała,
- i to tak bardzo, bardzo, bardzo.
HANECZKA
- Ach, tym uczucia moje gardzą;
- przecie trza wprzódy wypróbować,
- trza coś przecierpieć, coś przeboleć,
- żeby móc miłość uszanować.
ZOSIA
- Już ja tam swoje będę woleć.
Scena XVII
PAN MŁODY, ŻYD
PAN MŁODY
- Przyszedł Mosiek na wesele...
ŻYD
- Nu, ja tu przyszedł nieśmiele.
PAN MŁODY
- No, jesteśmy przyjaciele.
ŻYD
- No, tylko że my jesteśmy
- tacy przyjaciele, co się nie lubią.
PAN MŁODY
- A tak, jak są tacy, co skubią,
- to i są tacy, co się boczą.
ŻYD
- Niech się boczą, a jak oni potrzebują,
- to ich u mnie jest bardzo wiele.
PAN MŁODY
- W zastawie.
ŻYD
- No, to tak, jak w kieszeni; -
- pan dzisiaj w kolorach się mieni;
- pan to przecie jutro zruci ? ?
PAN MŁODY
- Narodowy chłopski strój.
ŻYD
- No, pan się narodowo bałamuci,
- panu wolno - a to ładny krój -
- to już było.
PAN MŁODY
- No, to jeszcze wróci.
ŻYD
- Jak będzie każdy patrzeć przed nos swój,
- może co z tego będzie na inkszy raz.
PAN MŁODY
- Oto właśnie teraz taki czas.
ŻYD
- No, ja to gram na skrzypce, a pan na bas.
PAN MŁODY
- Przyszedł Mosiek na wesele, to mu basuję.
ŻYD
- No, już ja wiem od mojej córki,
- że pan młody muzykę czuje.
PAN MŁODY
- Pragnąłem widzieć pannę Rachelę.
ŻYD
- Ona przyjdzie sama tu;
- mówiła, że zamiast snu
- woli widok panów i wesele -
- wykształcona.
PAN MŁODY
- Nawet wierzę.
ŻYD
- Mówi, że ją muzyka bierze,
- za mąż jej nie biorą jeszcze;
- może ją przy poczcie umieszcze;
- moja córka, to kobita,
- a jest panna modern, całkiem
- jak gwiazda.
PAN MŁODY
- Więc satelita?
ŻYD
- Jakie tylko książki są, to czyta,
- a i ciasto gniecie wałkiem,
- była w Wiedniu na operze,
- w domu sama sobie pierze -
- no, zna cały Przybyszewski,
- a włosy nosi w półkole,
- jak włoscy w obrazach anieli
- ala...
PAN MŁODY
- A la Botticelli.
ŻYD
- Żeby pan był przecie kiedy
- chciał z nią gadać - ?
PAN MŁODY
- Chciałem, chciałem.
- Raz byłem, to nie zastałem.
ŻYD
- Ona lubi te poety;
- ona nawet chłopy lubi;
- ona chłopom kredyt daje,
- to mi się aż serce kraje,
- bo to rzecz drażniąca wielce
- i nieraz jestem w rozterce:
- tu interes - a tu serce. -?
- Po co się pan z chłopką żeni?
- Są panny inteligentne.
PAN MŁODY
- One mnie się wydają przeciętne.
- Kocham te z Botticellego,
- lecz nie chcę zapychać niemi
- każdej piędzi naszej ziemi.
Scena XVIII
PAN MŁODY, ŻYD, RACHEL
RACHEL
- Ach, bon soir.
ŻYD
- Moja córka.
RACHEL
- Jedna mnie tu zwiodła chmurka,
- jedna mgła, opary nocy;
- ta chałupa rozświecona,
- z daleka, jak arka w powodzi
- błoto naokoło, potopy,
- hukają pijane chłopy;
- ta chałupa rozświecona,
- grająca muzyką w noc ciemną,
- wydała mi się arcyprzyjemą,
- jako arka, na kształt czarów łodzi,
- i przyszłam - - tate pozwoli...?
ŻYD
- No, niech sobie Rachel poswywoli.
- No, pan się mną Żydem brzydzi,
- a ją to pan musi uszanować;
- ona się ojca nie wstydzi.
PAN MŁODY
- Przyszła pani z nami potańcować;
- jeśli pani szuka parki,
- przygarniemy ją w noc ciemną.
- Tam są tańce - tam są grajki,
- a tu zastaw gospodarski.
Scena XIX
PAN MŁODY, RACHEL
RACHEL
- Ensemble jak z feerii, z bajki,
- ach, ta chata rozśpiewana,
- jakby w niej słowiki dźwięczą,
- i te stroje ukąpane tęczą,
PAN MŁODY
- Ma pani słuszność, ćmy brzęczą
- najwięcej wokoło świec;
- gdzie błyska, muszą się zbiec.
RACHEL
- Zlatują się w dobrej wierze,
- na oślep, serdecznie, szczerze;
- nie domyślają się wcale;
- że ich tam czeka ogarek,
- co im będzie skrzydła piec.
PAN MŁODY
- Na skrzydłach pani tu przyszła - ?
RACHEL
- Na skrzydłach myśl moja zwisła;
- szłam, przez błoto po kolana,
- od karczmy aż tu do dworu ; -
- ach, ta chata rozśpiewana,
- ta roztańczona gromada,
- zobaczy pan, proszę pana,
- że się do poezji nada,
- jak pan trochę zmieni, doda.
PAN MŁODY
- Tak to czuję, tak to słyszę:
- i ten spokój, i tę ciszę,
- sady, strzechy, łąki, gaje,
- orki, żniwa, słoty, maje.
- Żyłem dotąd w takiej cieśni,
- pośród murów szarej pleśni:
- wszystko było szare, stare,
- a tu naraz wszystko młode,
- znalazłem żywą urodę,
- więc wdecham to życie młode;
- teraz patrzę się i patrzę
- w ten lud krasy, kolorowy,
- taki rześki, taki zdrowy -
- choćby szorstki, choć surowy.
- Wszystko dawne coraz bladsze,
- ja to czuję, ja to słyszę,
- kiedyś wszystko to napiszę;
- teraz tak w powietrzu wiszę
- w tej urodzie, w tym weselu;
- lecę, jak mnie konie niosą -
- od miesiąca chodzę boso,
- od razu się czuję zdrowo,
- chadzam boso, z gołą głową;
- pod spód więcej nic nie wdziewam,
- od razu się lepiej miewam.
Scena XX
PAN MŁODY, RACHIEL, POETA
POETA
- Panna młoda jakieś słówko
- ma do ciebie.
PAN MŁODY
- Rzucam damę,
- muszę służyć mojej pani.
RACHEL
- Może słóweczko z wymówką,
- bo coś na mnie kiwa główką.
POETA
- Takie tam drobnostki same.
Scena XXI
RACHEL, POETA
RACHEL
- A pan mi zostawia siebie.
POETA
- Pani mnie interesuje.
RACHEL
- Ja się patrzę i miarkuję.
POETA
- Tak od pierwszego spojrzenia?
RACHEL
- Ach, myśli pan, tak z niechcenia?
POETA
- Trzask gromu.
RACHEL
- Spudłować można.
POETA
- Otóż, panienko wielmożna:
- miłość, Amor, strzała złota.
RACHEL
- Amor, Amor, bóg, bożyszcze,
- rzuca się na pastwę oślep
- i woła:
- i zapalę, i zniszczę.
POETA
- Bellerofon leci oklep.
- Pani poezją przesiąkła;
- ledwo słówek parę brząkła
- Muza pani - a już błyski - ?
RACHEL
- Pan sądzi, że koniec bliski;
- że mnie porwie Amor-bożek?
POETA
- Oto od stóp głowy do nóżek:
- Galatea!
RACHEL
- Co, ja nimfa ?
- To samo mi właśnie powtarza
- pewien koncypient jurysta.
POETA
- Więc go pani zaniedbuje,
- że to człowiek pracy - ?
RACHEL
- Limfa:
- to jest taki, jak się zdarza
- zbyt często, co tylko powtarza,
- co kto drugi gdzie umieści
- w poezji albo w powieści;
- nie indywidualista.
POETA
- Pani żąda z pierwszej ręki - ?
RACHEL
- Jak od kwiatów, od jabłoni,
- od chmur, słońca, żabek, gadu,
- jak od kwitnącego sadu; -
- cała ta poezja, co goni
- w powietrzu, którą wichr miata,
- która co dnia świeża wzlata,
- z wszystkiego fosforyzuje - -
- pan to pisze, ja to czuję,
- więc...
POETA
- I czegóż pani życzy?
RACHEL
- Miodu, rozkoszy, słodyczy
- miłości, roznamiętnienia
- i szczęścia.
POETA
- A miłość wolna?...
RACHEL
- Ach, marzyłam o tym zawsze!
POETA
- A gdyby tak szczęście łaskawsze
- pożaliło się jej biedy?
RACHEL
- Przestałabym marzyć wtedy.
Scena XXII
RADCZYNI, PAN MŁODY
PAN MŁODY
- Jak się żenić, to się żenić!
RADCZYNI
- Komu dzwonią lat południe,
- niech się spieszy użyć wczasu.
PAN MŁODY
- Tak się pić chce przy źródełku;
- ożenić się w tym pragnieniu,
- to tak jakby w uniesieniu...
RADCZYNI
- W równe nogi wskoczyć w studnię.
PAN MŁODY
- Nie utonę, nie utonę!
RADCZYNI
- Topi się, kto bierze żonę.
PAN MŁODY
- Niech się stopi, niech się spali,
- byle ładnie grajcy grali,
- byle grali na wesele.
- Jak się tak muzyka miele,
- jak na żarnach, hula, dzwończy,
- niech se huka, stuka, puka,
- pląsa, bije, przybasuje,
- piska skrzypiec struną cienką,
- tak podskocznie, tak mileńko;
- niech się miele jak młyn wodny
- w noc miesięczną, w czas pogodny;
- szumiejąca, niech się snuje,
- a niech w dźwiękach się nie kończy,
- choćby usnąć w tańcowaniu
- przy mieleniu, przy hukaniu,
- w zapomnieniu, w kołysaniu;
- światy czarów - czar za światem! -
- jestem wtedy wszystkim bratem
- i wszystko jest moim swatem
- w tym weselu, w tej radości:
- Bóg mi gości pozazdrości.
- Granie miłe, spanie miłe,
- życie było zbyt zawiłe,
- miło snami uciec z życia,
- sen, muzyka, granie, bajka -
- zakupiłbym sobie grajka -
- spać, bo życie zbyt zawiłe,
- trza by mieć ogromną siłę,
- siłę jakąś tytaniczną,
- żeby być czymś na tej wadze,
- gdzie się wszystko niańczy w bladze ?
- to już tak po uszy sięga,
- Los: fatyga, czas: mitręga.
- Spać, muzyka, granie, bajka,
- zakupiłbym sobie grajka,
- to mi się do duszy nada...
RADCZYNI
- Ach, pan gada, gada, gada.
Scena XXIII
PAN MŁODY, POETA
PAN MŁODY
- Jakże ci tu na weselu?
POETA
- Zdaje mi się, żem pan młody,
PAN MŁODY
- A mnie się widzi, że patrzę
- na piękno i szczęście cudze,
- że nie moje to, co moje.
POETA
- To są takie niepokoje ?
- a co mnie tam szczęście moje
- czy nie moje, a bierz licho!
PAN MŁODY
- Tylko cicho, tylko cicho,
- bo jak najdziesz twoje,
- to tak jakbyś nalazł nutę.
POETA
- Wiersze?
PAN MŁODY
- Wrażenia, wrażenia najszczersze,
- śpiewnik serdeczny, kantyczki,
- całość w książce, komplet serca,
- i te wszystkie spotkania najpierwsze,
- i te wszystkie rozmowy u pola,
- i w ogródku, i we dworze,
- w sieni, na przysionku, w komorze,
- aż do ślubu, aże do kobierca:
- komplet serca.
POETA
- To ciekawe,
- że, co my rozumiemy przez prozę,
- przetapia się na dźwięk, rymy
- i że potem z tego idą dymy
- po całej literaturze.
PAN MŁODY
- Zupełnie tak, jak w naturze:
- kwiat w swoim zapachu się lotni
- i przychodzą różni markotni
- te same wąchać róże.
POETA
- A gdyby tak ustroić się w róże
- I wejść na ogromny stos
- drzewa,
- i pokazać: jak śpiewa
- człowiek, co w różach na czole
- umiera - - ?
PAN MŁODY
- Trzeba by lutni Homera!
POETA
- A Los, a Atmosfera,
- a ogień, a płomieni góra,
- a czarna obłoków chmura;
- co by się ze stosu wzbiła?!!
PAN MŁODY
- Śmierć !?
POETA
- A to byłaby Siła!.
Scena XXIV
POETA, GOSPODARZ
POETA
- Taki mi się snuje dramat
- groźny, szumny, posuwisty
- jak polonez; gdzieś z kazamat
- jęk i zgrzyt, i wichrów świsty.-
- Marzę przy tym wichrów graniu - -
- o jakimś wielkim kochaniu.
- Bohater w zbrojej, skalisty,
- ktoś, jakoby złom granitu,
- rycerz z czoła, ktoś ze szczytu
- w grze uczucia, chłop "qui amat",
- przy tym historia wesoła,
- a ogromnie przez to smutna.
GOSPODARZ
- To tak w każdym z nas coś woła:
- jakaś historia wesoła,
- a ogromnie przez to smutna.
POETA
- A wszystko bajka wierutna.
- Wyraźnie się w oczy wciska,
- zbroją świeci, zbroją łyska
- postać dawna, coraz bliska,
- dawny rycerz w pełnej zbroi,
- co niczego się nie lęka,
- chyba widma zbrodni swojej,
- a serce mu z bolów pęka,
- a on, z takim sercem w zbroi,
- zaklęty, u źródła stoi
- i do mętów studni patrzy,
- i przegląda się we studni.
- A gdy wody czerpnie ręką,
- to mu woda się zabrudni.
- A pragnienie zdroju męką,
- więc mętów czerpa ze studni;
- u źródła, jakby zaklęty:
- taki jakiś polski święty.
GOSPODARZ
- Dramatyczne, bardzo pięknie -
- u nas wszystko dramatyczne,
- w wielkiej skali, niebotyczne -
- a jak taki heros jęknie,
- to po całej Polsce jęczy,
- to po wszystkich borach szumi,
- to po wszystkich górach brzęczy,
- ale kto tam to zrozumi.
POETA
- Dramatyczny, rycerz błędny,
- ale pan, pan pierwszorzędny:
- w zamczysku sam, osmętniały,
- a zamek opustoszały,
- i ten lud nasz, taki prosty,
- u stóp zamku, u stóp dworu,
- i ten pan, pełen poloru,
- i ten lud prosty, rubaszny,
- i ten hart rycerski, śmiały,
- i gniew boski gromki, straszny.
GOSPODARZ
- Tak się w każdym z nas coś burzy,
- na taką się burzę zbiera,
- tak w nas ciska piorunami,
- dziwnymi wre postaciami:
- dawnym strojem, dawnym krojem,
- a ze sercem zawsze swojem;
- to dawność tak z nami walczy.
- Coraz pamięć się zaciera - - -
- tak się w każdym z nas coś zbiera.
POETA
- Duch się w każdym poniewiera,
- że czasami dech zapiera;
- tak by gdzieś het gnało, gnało,
- tak by się nam serce śmiało
- do ogromnych, wielkich rzeczy,
- a tu pospolitość skrzeczy,
- a tu pospolitość tłoczy,
- włazi w usta, uszy, oczy;
- duch się w każdym poniewiera
- i chciałby się wydrzeć, skoczyć,
- ręce po pas w krwi ubroczyć,
- ramię rozpostrzeć szeroko,
- wielkie skrzydła porozwijać,
- lecieć, a nie dać się mijać;
- a tu pospolitość niska
- włazi w usta, ucho, oko; - -
- daleko, co było z bliska ?
- serce zaryte głęboko,
- gdzieś pod czwartą głębną skibą,
- że swego serca nie dostać.
GOSPODARZ
- Tak się orze, tak się zwala
- rok w rok, w każdym pokoleniu;
- raz w raz dusza się odsłania,
- raz w raz wielkość się wyłania
- i raz w raz grąży się w cieniu.
- Raz w raz wstaje wielka postać,
- że ino jej skrzydeł dostać,
- rok w rok w każdym pokoleniu,
- i raz w raz przepada, gaśnie,
- jakby czas jej przepaść właśnie.-
- Każden ogień swój zapala,
- każden swoją świętość święci...
POETA
- My jesteśmy jak przeklęci,
- że nas mara, dziwo nęci,
- wytwór tęsknej wyobraźni
- serce bierze, zmysły draźni;
- że nam oczy zaszły mgłami;
- pieścimy się jeno snami,
- a to, co tu nas otacza,
- zdolność nasza przeinacza:
- w oczach naszych chłop urasta
- do potęgi króla Piasta!
GOSPODARZ
- A bo chłop i ma coś z Piasta,
- coś z tych królów Piastów - wiele!
- - Już lat dziesięć pośród siedzę,
- sąsiadujemy o miedzę.
- Kiedy sieje, orze, miele,
- taka godność, takie wzięcie;
- co czyni, to czyni święcie,
- godność, rozwaga, pojęcie.
- A jak modli się w kościele,
- taka godność, to przejęcie;
- bardzo wiele, wiele z Piasta;
- chłop potęgą jest i basta.
Scena XXV
POETA, GOSPODARZ, CZEPIEC, OJCIEC
CZEPIEC
- Szczęść wam Boże!
OJCIEC
- Pochwalony.
GOSPODARZ
- Pochwalony, ojcze, kumie -
- tyle gości od Krakowa!
OJCIEC
- A bo lo nich to rzecz nowa,
- co jest lo nos rzeczą starą,
- inszom sie ta rzondzom wiarą,
- przypatrujom sie jak czarom.
GOSPODARZ
- A to dla nich nowe rzeczy,
- to ich z ospałości leczy.
CZEPIEC
- Pan brat - z miasta - do nas znowu.
- Jak się panu na wsi widzi?
POETA
- Jak u siebie za pazuchą.
CZEPIEC
- Tu ta ładniej, tam to brzydzij;
- z miastowymi to dziś krucho;
- ino na wsi jesce dusa,
- co się z fantazyją rusa.
GOSPODARZ
- Gdyby wam tak...
CZEPIEC
- Nie powtórzyć; -
- jakby kiedy co do czego,
- myśmy - wi sie, nie od tego; -
- ino kto by nos chcioł użyć -
- kosy wissom nad boiskiem.
OJCIEC
- Toście zawdy mocny pyskiem.
CZEPIEC
- Ino sie napatrzcie pięści,
- niech no ino kaj-gdzie świsnę,
- to słychać, jak w ziobrach chrzęści.
GOSPODARZ
- Jak z tym Żydem...!
CZEPIEC
- Tego Żyda,
- było, jak go hukne w pysk -
- juzem myśloł, że sie stocył,
- on sie tylko krwiom zamrocył,
- a nie upod, bo był ścisk.
- A to było przy wyborze,
- w sali w tym sokolskim dworze: -
- po co sie bestyjo darła,
- a to tak z całygo garła; -
- było, jak go hukne w pysk,
- myślołem juz, że sie stocył,
- on sie ino krwiom zamrocył,
- a nie upod, bo był ścisk.
GOSPODARZ
- Toście Ptaka wybierali?
CZEPIEC
- A kiedy ptak, niechta leci.
POETA
- Macie ta skrzydlate ptaki?
CZEPIEC
- Ptok ptakowi nie jednaki,
- człek człekowi nie dorówna,
- dusa dusy zajrzy w oczy,
- nie polezie orzeł w gówna -
- pon jest taki, a ja taki;
- jakby przyszło co do czego,
- wisz pon, to my tu gotowi,
- my som swoi, my som zdrowi.
POETA
- Pokłońcie się byle komu,
- poszukajcie króla Piasta.
CZEPIEC
- Pon mi razy dwa nie powi,
- bo jo orze grunt i basta.
- Znom, co kruk, a co pędraki,
- bo jo orze grunt i basta.
GOSPODARZ
- Brat mój wiele podróżuje...
CZEPIEC
- Szkoda, że pon nie lubuje,
- u nas wschodzi pikne żyto,
- pon pszenice odlazuje;
- pojonby sie pon z kobitą,
- swoja rola, swoja wola,
- swoje trocha, dobre i to.
POETA
- Mnie to tak coś gna po świecie.
CZEPIEC
- Kaj ta znów...
OJCIEC
- Nie rozumiecie;
- panu trza powietrza dużo.
POETA
- Jestem sobie pan, żurawiec;
- zlatam, jak sie ma na lato;
- buduję se gniazdo z róż,
- ciułam słomę z waszych strzech,
- przysiadam na kalenice,
- rozpatruję okolice:
- daleko czy blisko burz ? -
- Rośnie wtedy wszystko u mnie,
- jak na próchnie, jak na trumnie;
- pełno wszelakiego ziela,
- które słońca żar aż spopiela -
- przy tym ta ogromna skala:
- jak w cmentarzu Ruisdala.
- A jak mnie kto w serce rani,
- ostrz się tępy w biodrze złomi,
- tego ani leczyć, ani
- ustrzec się i zażyć hartu;
- człowiek się na ból łakomi,
- że ból swój, że to są swoi - - -
- ucieka wtedy za morze.
- Jak tak sercem co zatarga,
- to ostanie w sercu skarga;
- chce mieć wtedy szumne łoże
- fal, gdzie szuka snu w głębinie,
- snu w topieli, gnać w przestworze!
- Taki grot się ze mną włóczy;
- myślę, że ten ból jest siłą.
CZEPIEC
- Weź pan sobie żonę z prosta:
- duza scęścia, małe kosta.
GOSPODARZ
- Cie, cie, cie, panie starosta!
- Wy byście ino swatali!
CZEPIEC
- Jo chce, by sie ludzie brali,
- zeby sie jako garnęli,
- zeby sie tak w kupe wzięli,
- toby sie przecie nie dali.
GOSPODARZ
- A to sie wam chwali, chwali...
OJCIEC
- Czegóż wy tak prosto z mosta
- na panaście nastawali - ?
- Pon pedzieli, że żurawiec.
POETA
- Ptak powrotny.
CZEPIEC
- Pon latawiec!
Scena XXVI
OJCIEC, DZIAD
DZIAD
- Patrzcie, kumie, patrzcie, kumie,
- jak sie wam to przydarzyło.
OJCIEC
- Pan Bóg daje, Pan Bóg bierze;
- ani mi sie o tym śniło.
DZIAD
- Piekne pany, szumne pany,
- i cóż wy na to mówicie,
- że to niby różne stany - ?
OJCIEC
- Co tam po kim szukać stanu.
- Ot, spodobała się panu.
- Jednakowo wszyscy ludzie.
- Ot, pany się nudzą sami,
- to sie pieknie bawiom z nami.
DZIAD
- Bawiom, bawiom, moiściewy,
- a toć były dawniej gniewy!
- Nawet była krew, rzezańce
- i splamiła krew sukmany.
OJCIEC
- Byli ta tacy pohańce.
- Jo nic nie wiem, jestem czysty.
- To tam pewnie swoje robi
- Czart i ogień wiekuisty.
- Nie wódź nas na pokuszenie,
- Panie Jezusie najsłodszy...
- Wyście znali.
DZIAD
- Byłeś młodszy,
- a ja bywał blisko, bywał,
- widziałem, patrzały oczy,
- jak topniał śnieg i krew spłukiwał,
- a potem Widziadło kroczy,
- wielką czarną chustą wieje
- i Śmierć sieje...
OJCIEC
- Strasno podobno cholera...
DZIAD
- Tylo sta luda zabiera. -
- Padali, jak bąki rażone,
- byle ka, pod płot, na gnoju.
OJCIEC
- Wieczyste odpocznienie...
DZIAD
- Hań kreślicie krzyż daremno!
- Na czołach, jakby znaczone,
- plamy czarne i plamy czerwone.
- Dopust Boski - i rzeź dopust.
- Odbywało się w czas zapust.
OJCIEC
- Ot wy, dziadu, jakby kruk,
- włóczycie się przy weselu.
DZIAD
- Hej hej, stary przyjacielu,
- będzie pan twój wnuk.
Scena XXVII
DZIAD, ŻYD
DZIAD
- Tu tańcują, tam hulają...
ŻYD
- W karczmie trza podmiatać izbę,
- kręcicie się tu po weselu.
DZIAD
- Lepiej się im tańczy w błocie,
- tu wcale nie zamiatają -
- akurat Żyd o nich dbo.
ŻYD
- Co godocie, co godocie,
- córka wam robotę do,
- nie kręćcie się tu, tam służba.
DZIAD
- Mosiek ta tyz tu nie drużba.
ŻYD
- Ja tom tu po interesie.
DZIAD
- Ciągnąć do swojego szynkwasu.
ŻYD
- Z weselem tyle hałasu,
- że wszystko się gniecie tu.
DZIAD
- On z miasta pan, ona chłopka,
- z miasta het poprzyjezdzali,
- z chłopami się przywitali
- jak się patrzy.
ŻYD
- Taka szopka,
- bo to nie kosztuje nic
- potańcować sobie raz:
- jeden Sas, a drugi w las.
Scena XXVIII
ŻYD, KSIĄDZ
KSIĄDZ
- Ano, panie arendarzu,
- jutro!
ŻYD
- Termin, ja to wim.
KSIĄDZ
- A Mosiek jest akuratny,
- to dlatego trzymam z nim.
ŻYD
- Co do czego Żyd jest nieprzydatny,
- to do takich rzeczy z groszem
- zawsze się przyda.
KSIĄDZ
- Po chłopach jednaka bieda;
- nic nie sprzedam z pustym koszem.
ŻYD
- Bierę, płacę.
KSIĄDZ
- Daję, bierę.
ŻYD
- Moje, twoje.
KSIĄDZ
- Twoje, moje.
- Chłopską biedą nie obstoję.
ŻYD
- Patrz dobrodzij, co się dzieje,
- przy stołach się chłopy biją!
- Czepiec Maćka gruchnoł w łeb.
KSIĄDZ
- Maciek ta ma mocną głowe.
ŻYD
- Może mu i nic nie zrobił,
- może rozbił na połowe.
KSIĄDZ
- A niech się ta chłopy biją.
- To Mosiek w nich wódkę leje,
- Żyd, chłop, wódka, stare dzieje.
ŻYD
- A sprzedaję, bo mam sklep; -
- Czepiec jutro ma mnie płacić,
- to dziś wkoło bije w pysk.
KSIĄDZ
- Na chłopach się chcesz bogacić,
- drzesz podwójny zysk.
ŻYD
- Chce dobrodzij na nich stracić,
- karczmę oddam.
KSIĄDZ
- Jeszcze czas.
ŻYD
- Czas to pieniądz.
KSIĄDZ
- Dług rzecz święta:
- jutro termin.
ŻYD
- Żyd pamięta.
KSIĄDZ
- Pomów z Czepcem.
ŻYD
- Chamy piją.
- Kto by zadarł z tą bestyją?
Scena XXIX
ŻYD, KSIĄDZ, CZEPIEC
CZEPIEC
- O mnie mowa ? jestem ci jo.
KSIĄDZ
- Panie Czepiec, znów coś było!
CZEPIEC
- Obmył sie juz, nic nie bedzie,
- szyćko przeńdzie, wylicy-sie.
KSIĄDZ
- A wam to cosi patrzy-sie
- za te bitki, zwady, kłótnie.
CZEPIEC
- Zawzięty jestem okrutnie,
- po co mi sie pies sprzeciwio.
ŻYD
- Panie Czepiec, wyście winni,
- wyście zapłacić powinni
- za mój konicz.
CZEPIEC
- Ty psie ścirwo,
- konic twój? Łżesz! Z nas się żywią,
- ssają naszą krew - grosz łudzą,
- nasze szyćko świństwem brudzą.
KSIĄDZ
- Panie Czepiec, macie dług.
CZEPIEC
- Nawet konic nie był wart;
- te trzy kopki raił czart;
- nie dam nic.
KSIĄDZ
- (do Żyda)
- Pozwijcie sądem.
CZEPIEC
- (do Księdza)
- Ciewy, ciewy, z kiepskim rządem!
- Toć to z waszej łaski ino
- Mosiek w karczmie sie rozpiro.
KSIĄDZ
- A bo wy nie chcecie płacić.
CZEPIEC
- Bo drzecie skóre aż miło.
ŻYD
- Prawda jest, za duży czynsz!
- Spuści z czynszu ksiądz dobrodzij.
CZEPIEC
- (wskazując Żyda)
- A, bo trzeba drzyć takiego.
KSIĄDZ
- Jaka taksa słuszna, muszę.
ŻYD
- (wskazując Czepca)
- Nie dam księdzu, aż zapłaci
- swój dług.
KSIĄDZ
- (do Czepca)
- Płaćcie dług !!
CZEPIEC
- Cy kaci? !
- To któż moich groszy złodzij,
- czy Żyd jucha, cy dobrodzij!?
KSIĄDZ
- Wódka -
ŻYD
- Weź, skąd chcesz!
CZEPIEC
- Psie dusze!!
- Niech jegomość się nie gniewa,
- ale takim w gorącości,
- żebym, psiakrew, potłukł kości
- nawet rodzonemu bratu.
Scena XXX
PAN MŁODY, GOSPODARZ
PAN MŁODY
- Jak się kłócą, jak się łają!
GOSPODARZ
- Ha! temperamenta grają!
- Temperament gra, zwycięża;
- tylko im przystawić oręża,
- zapalni jak sucha słoma;
- tylko im zabłysnąć nożem,
- a zapomną o imieniu Bożem -
- taki rok czterdziesty szósty -
- przecież to chłop polski także.
PAN MŁODY
- A jakże to okropne, jakże...
GOSPODARZ
- Do dziś chwalą sobie te zapusty.
PAN MŁODY
- Znam to tylko z opowiadań,
- ale strzegę się tych badań,
- bo mi trują myśl o polskiej wsi:
- to byli jacyś psi,
- co wody oddechem zatruli,
- a krew im przyrosła do koszuli.
- Patrzę się na chłopów dziś...
GOSPODARZ
- To, co było, może przyjś -
PAN MŁODY
- Myśmy wszystko zapomnieli;
- mego dziadka piłą rżnęli...
- Myśmy wszystko zapomnieli.
GOSPODARZ
- Mego ojca gdzieś zadźgali,
- gdzieś zatłukli, spopychali;
- kijakami, motykami
- krwawiącego przez lód gnali...
- Myśmy wszystko zapomnieli.
PAN MŁODY
- Jak się to zmieniają ludzie,
- jak się wszystko dziwnie plecie;
- myśmy wszystko zapomnieli:
- o tych mękach, nędzach, brudzie;
- stroimy sie w pawie pióra.
GOSPODARZ
- At, odmienia nas natura;
- wiara, co jest jeszcze w ludzie,
- że coś z tego przecie będzie;
- rok w rok idziem po kolędzie
- i szukamy, i patrzymy,
- czy co kiedy z tego będzie - ?
- Ot, odmienia nas natura:
- wicher, co nad łanem wionie;
- drżenie, gdzieś aż w ziemi łonie; -
- par, który się wsiąka, wdycha,
- że się tak w tych zbożach tonie;
- chocia gleba może licha,
- nie trza ustępować z drogi:
- były bogi, będą bogi;
- wiara jeszcze jakaś w ludzie.
PAN MŁODY
- Jak się wszystko dziwnie plecie...
GOSPODARZ
- Jak się wszystko plecie dziwno.
Scena XXXI
GOSPODARZ, KSIĄDZ
GOSPODARZ
- Ksiądz dobrodziej chce się spieszyć,
- chce odjechać, zaraz konie...
KSIĄDZ
- Bardzo mile czas tu schodzi;
- tak sie w swoim gruncie brodzi;
- ciekawi ci państwo młodzi.
GOSPODARZ
- Ciekawe, wszystko ciekawe.
- Strzemiennego!
KSIĄDZ
- Strzemiennego!
- GOSPODARZ
- Kurdesz !!
KSIĄDZ
- Coś staropolskiego ? ?
- GOSPODARZ
- Kurdesz nad kurdeszami!!!
Scena XXXII
HANECZKA, JASIEK
HANECZKA
- A, dziękuję, Jaśku.
JASIEK
- Dobrze?
HANECZKA
- Dobrze, dobrze - później jeszcze.
JASIEK
- Ja bo się panienką pieszcze
- jak jakim świętym obrazkiem
- jak pisanką, malowanką.
HANECZKA
- Jeszcze będę tańczyć z Jaśkiem.
Scena XXXIII
KASPER, JASIEK
KASPER
- Jasiek, drużba, słuchaj, bratku,
- co ci powiem na ostatku,
- Zgadnij, co ? -
JASIEK
- Nie wiem, co.
KASPER
- Że te panny to nos chcom.
JASIEK
- Moze jo tak myśle som.
- Kasper, drużba, słuchaj, bratku
- co ci powiem na ostatku;
- Zgadnij, co - ?
KASPER
- Nie wiem, no?
JASIEK
- Że tak one ino kpiom.
KASPER
- Co ta o to, druhny som,
- jesceśmy nie lada jacy.
JASIEK, KASPER
- Albośmy to jacy, tacy.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Scena XXXIV
JASIEK
JASIEK
- I
- Zdobyłem se pawich piór,
- nastroiłem pawich piór:
- pawie pióra ładne,
- pawie pióra kradne:
- postawie se pański dwór!
- II
- Zdobęde se pański dwór,
- wywleke se złoty wór:
- złoty wór wysypie
- ludziskom przed ślipie:
- nakupie se pawich piór!
Scena XXXV
PAN MŁODY, RADCZYNI
PAN MŁODY
- Jaki taki niech se szczeka.
- Czy dziwota, czy dziwota:
- zamiast wody, że chcę mleka;
- że nie gonię, kto ucieka;
- na konkury lat nie trwonię,
- jak ci, co lat kwarantannę
- czekają, nim zgarną pannę.
RADCZYNI
- Mego zdania to nie zmienia.
PAN MŁODY
- Punkt widzenia, kąt widzenia.
- O ten kredens, o tę szafę
- rozbiją się, jak o rafę,
- i najbardziej zakochani; -
- znałem takich, proszę pani,
- pięć lat byli zaręczeni -
- naraz kredens wszystko zmieni.
RADCZYNI
- Mego zdania to nie zmienia.
Scena XXXVI
POETA, RACHEL
POETA
- Pani się kiedy zakocha
- w chłopie...
RACHEL
- Pan może wywróży.
- Mam do chłopców pociąg duży,
- lecz być musi ładny chłopiec.
- Powrót, powrót do natury.
POETA
- Nie tak trudno tego dociec
- nie trafia się inszy który;
- skarżył się już pani ociec
- na ten literacki ton.
RACHEL
- Na wszystko dla mnie pozwala;
- nawet sobie mnie zachwala.
- Interesujące, co?
- Wyzysk, handel, ja i on - ?
POETA
- Wszystko się w poezji topi
- u pani, ojciec i chłopi.
RACHEL
- Ogromnie dużo wierszy czytałam.
POETA
- Pisała pani kiedy?
RACHEL
- Nie chciałam.
- Gust ten właśnie wielki miałam,
- żeby nie pisać - lichą formą się brzydzę;
- ale za to, kędy spojrzę, to widzę
- poezję żywą zaklętą,
- tę świętą,
- i tym jestem szczęśliwa:
- że święta i dla mnie żywa.
POETA
- Ze świętymi pani przestaje;
- za pan brat z różami w ogrodzie;
- za pan brat z obłokami,
- a ku swojej wygodzie
- chce pani za pan brat z poetami.
RACHEL
- Ach, pan ciągle mnie łaje -
- cała ta przyroda tajemna
- przestała mi być ciemna.
POETA
- Choć oko wykol, noc na dworze -
- to pannie serce żądzą gorze
- i wolałaby gdzie w komorze
- nie sama...-
RACHEL
- Przyszłam na chwilę,
- gdzie ta chata rozśpiewana,
- przybiegłam jak ćmy, jak motyle,
- co biegną - gdzie zapalona
- lampa - ale odejdę w pokorze
- do dom
- i będę sobie wyobrażać pana
- z daleka,
- a jak będę zakochana,
- przyszlę panu list i klucz.
POETA
- A włócz się, poezjo, włócz,
- od komory do komory,
- od ogrodu róż
- do sadu tych śpiących drzew:
- widać je tu z okienka;
- więc, jak pójdzie panienka,
- a muśnie jej szal który krzew,
- to jej tęsknota i żal
- udzieli się przyciętej słomie,
- a z krzaka smutek i cień
- udzieli się nieświadomie
- panience...
RACHEL
- A tak, a tak...
POETA
- A jak się drużba przydarzy,
- serduszko się drużbą pocieszy
- i zgrzeszy.
RACHEL
- A tak, a tak:
- przez ogród pójdę, przez sad,
- a pan niech tu w oknie stoi.
POETA
- Ujrzę panią rad,
- błądzącą przez mroczny sad,
- niby zakochaną i błędną,
- pół dziewicą, pół aniołem,
- pochyloną nad chochołem,
- jakby z obrazu Bern-Dżonsa -
- gdy ja będę w cieple stać.
RACHEL
- No, nie trza się o mnie bać;
- nie przeziębi najgorszy mróz,
- jeźli kto ma zapach róż;
- owiną go w słomę zbóż,
- a na wiosnę go odwiążą
- i sam odkwitnie.
POETA
- To szczytnie; -
- ach, pani się trochę dąsa - ?
RACHEL
- Patrz pan różę na ogrodzie
- owitą w chochoł ze słomy;
- przed tą pałubą słomianą
- poskarżę się mej poezji;
- wyznam, jakich się herezji
- nasłuchałam;
- jak się jęto kąsać, gryźć
- mnie, com przyszła zakochana! -
- Zmówię chochoł, każę przyść
- do izb, na wesele, tu -
- może uwierzycie mu,
- że prawda, co mówi Rachela.
POETA
- Pani na imię Rachela ?
RACHEL
- Czy to postać rzeczy zmienia?
POETA
- Ach, pani się zarumienia; -
- cieszę się pani imieniem -
- sproś pani, jakich chcesz, gości -
- imię pani tak liryczne...
RACHEL
- Prawda, śliczne - -
- a teraz proszę Miłości
- wysłuchać.-
- Chcę poetyczności
- dla was i chcę ją rozdmuchać;
- zaproście tu na Wesele
- wszystkie dziwy, kwiaty, krzewy,
- pioruny, brzęczenia, śpiewy...
POETA
- I chochoła!
RACHEL
- Już pan wierzy?!
- Już to pana zajęło:
- słoma, zwiędła róża, noc,
- ta nadprzyrodzona Moc.
POETA
- Może być weselna feta
- na wielką skalę!
RACHEL
- A! teraz pana pochwalę.
- Adie - ta jedyna chwilka -
- pan mnie zajął, pan teraz poeta.
POETA
- Otula się panna w szal -
- więc już adie?!
RACHEL
- Nie dorosłam do wielkich skal;
- bawię się
- pour passer le temps tylko.
Scena XXXVII
POETA, PANNA MŁODA
POETA
- Panno młoda, myślę sobie,
- że co zechcesz, to się stanie:
- miłość płonie z lic.
PANNA MŁODA
- Jako, jo nie umiem nic;
- niby na moje zawołanie?
POETA
- Na prośbę i rozkaz twój:
- żeś to dzisiaj panna młoda,
- jak jaśminy, jak jagoda...
PANNA MŁODA
- I o cóz się to rozchodzi,
- że pon tylo się spodziwo
- po mnie?
POETA
- Ty dzisiaj jesteś szczęśliwą,
- panno młoda - zaproś gości
- tych, którym gdzie złe wciórności
- dopiekają - którym źle -
- których bieda, Piekło dręczy,
- których duch się strachem męczy,
- a do wyzwoleństwa się rwie.
PANNA MŁODA
- I po cóż te z Piekła duchy?
POETA
- Niechaj przyjdą na podsłuchy,
- na Wesele, gdzie muzyka...
PANNA MŁODA
- A to mi pon zabił ćwika;
- kaz się tylo luda zmieści?
POETA
- Muzyka ich chwilę popieści;
- duch taki chwilę przystanie,
- a potem, jako dym, znika.
PANNA MŁODA
- Pon cosi trzy po trzy bają;
- może się inksi poznają,
- o co chodzi - ot, mój mąż.
Scena XXXVIII
POETA, PANNA MŁODA, PAN MŁODY
POETA
- Ach! pan młody! - ty pan młody!
- Słuchaj, przecie ty poeta
- i ty dzisiaj sprawiasz Gody!
PAN MŁODY
- Ja szczęśliwy, do gospody
- sprosiłbym tu cały świat:
- takim rad, takim rad.
POETA
- Zaprośże tego chochoła;
- tam za oknem skrył się w sad.
PAN MŁODY
- Cha cha cha - cha cha cha,
- przyjdź, chochole,
- na Wesele,
- zapraszam cię ja, pan młody,
- wraz na gody
- do gospody!
PANNA MŁODA
- Jest na tyle jeść i pić,
- mozes sobie z nami kpić!
PAN MŁODY
- Dla nas samych dość za wiele;
- przyjdź, chochole,
- na Wesele!
PANNA MŁODA
- Przyjdze, przyjdze, jak mos wole!
POETA
- Cha cha cha...
PANNA MŁODA
- Cha, cha, cha!
- Skoro północ zacznie bić,
- do nas tu na izbę przydź.
PAN MŁODY
- Cha cha cha!
POETA
- Cha cha cha...
PANNA MŁODA
- Cy on nos tyz posłucha,
- bo to głucho psiajucha.
PAN MŁODY
- Sprowadź jeszcze, kogo chcesz,
- ciesz się z nami,
- ciesz Godami!
PANNA MŁODA
- Ciesz się, ciesz!
PAN MŁODY
- Cha cha cha,
- czy on nas też posłucha - ?
WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - AKT III
Scena I
GOSPODARZ
- (Chodzi tam i sam; zatrzaskując zamyka to jedne, to drugie drzwi, które ktoś od zewnątrz otworzy; wreszcie znużony położył się na zestawionych krzesłach, drzemiący. Pokój jest ciemny).
- (Wszystko już odtąd mówione półgłosem).
Scena II
GOSPODARZ, POETA, NOS, PAN MŁODY, GOSPODYNI, PANNA MŁODA
POETA
- Spił sie, no!
GOSPODARZ
- Zwyczajna rzecz:
- powinien mieć polski łeb
- i do szabli, i do szklanki
- - a tymczasem usnął kiep.
NOS
- Do szklanki i do kochanki -
- - chociaż nie - chociaż nie; -
- rzecz mi się inaczej widzi,
- coś mnie tak pod sercem rwie,
- może z tego będzie co; -
- Wino, wódka - to nie to,
- czynnik główny:... miecz.
GOSPODARZ
- Miecz - miecz, czynnik główny miecz.
POETA
- Dziwna rzecz - dziwna rzecz;
- połóżcie go spać.
PAN MŁODY
- Szarpie sie.
NOS
- Widzi mi się, jestem w lesie;
- uciekają drzewa precz...
PAN MŁODY
- Czy cię nudzi-
NOS
- Wszystko nudzi,
- wszystko mi się przykrzy już;
- koło serca mi się studzi,
- odleciał mnie Anioł stróż;
- ino mi się widzi las
- i te drzewa lecą precz:
- wszystko hula: has, has, has.
PANA MŁODA
- To sie spił.
POETA
- Ciekawa rzecz.
GOSPODARZ
- Wszystko zawsze jest ciekawe,
- wszystko interesujące.
PAN MŁODY
- Własny ton muzyka duszy;
- ton, przez który dusza krzyczy.
POETA
- Ciszej - czegoś sobie życzy.
NOS
- Kapkę wina, w gardle suszy.
POETA
- Masz -
NOS
- (do Poety)
- Znam, znam: evviva l'arte
- życie nasze nic niewarte:
- kult Bachusa i Astarte.
- Ha! trza znosić Fata, Los,
- konsekwentnie próżny trzos;
- o Wielkościach darmo śnić,
- trzeba żyć, trzeba żyć. -
- Bonaparte, ten miał nos.
GOSPODARZ
- (ze swego miejsca)
- Gdzieżeś ty się tak uwinoł,
- ledwo drugi dzień wesela,
- jużeś powalony z nóg.
NOS
- Chciałem, żebym w tłumie zginął,
- żeby się tak zniwelować,
- zanurzyć się po szczyt głowy,
- w ten świat zdrowy;
- indywidualność zdusić,
- do prostoty się przymusić,
- ale cóż, kiedy natura
- rozśpiewała moją duszę;
- mimo żem chciał się pogłębić,
- na plan pierwszy wstąpić muszę -
- czuję! psiakrew, serce czuję...
POETA
- Nie żarty, choroba serca;
- po cóż pijesz-
PAN MŁODY
- Niebezpieczno,
- ach, to już prawie szaleństwo.
GOSPODARZ
- (mrucząc)
- ...A jednak i to... męczeństwo:
- żyć z tą pustką w duszy wieczną.
NOS
- Piję, piję, bo ja muszę,
- bo jak piję, to mnie kłuje;
- wtedy w piersi serce czuję,
- strasznie wiele odgaduję:
- tak po polsku coś miarkuję - -
- szumi las, huczy las:
- has, has, has.
- Chopin gdyby jeszcze żył,
- toby pił -
- has, has, has,
- szumi las, huczy las.
POETA
- Połóżże się na kanapie,
- jak się wyśpisz, pójdziesz w tan.
NOS
- Tańcowałem z Morawianką,
- nikt jej nie chciał w taniec brać,
- przecie mnie na litość stać:
- ona chłopka, a ja pan,
- jak się prześpię, niech poczeka.
GOSPODARZ
- (majacząc)
- Sen - sen: - niech poczeka tam;...
- długa droga i daleka,
- jedzie drogą wielki pan...
POETA
- (do brata)
- Coś się marzy - - -
GOSPODARZ
- I ja śpiący:
GOSPODYNI
- (do męża)
- Podź na łóżko, zgotowione.
GOSPODARZ
- Nie - zostanę tu w fotelu.
- (ku Nosowi)
- He, dobranoc, przyjacielu,
- tych prawdziwych już niewielu.
NOS
- (układa się na sofie; do Pana Młodego)
- Całowałem Morawiankę,
- a trzymałem flaszkę w łapie;
- flaszka mi się przechyliła
- i czuję, że wino kapie;
- szkoda wina; - w tym przyczyna,
- że trzymałem flaszkę w łapie;
- chciałem wyjąć korek, a tu
- korek coraz na spód idzie;
- myślę sobie, daj go katu,
- wyciągnę korek na włos,
- na włos długi Morawianki,
- a ona poszła po szklanki;
- no, ale się jakoś stało,
- że wypiłem flaszkę całą
- i... musiałem wypić włos!
- i to mnie tak rozmarzyło,
- żem się kochać począł naraz -
- chcę całować drugi raz
- i tutaj nowy ambaras,
- bom runął jak, jak - jak głaz.
PAN MŁODY
- Pamiętaj na drugi raz:
- wprzód całować, potem pić.
POETA
- Wprzódy zmarnieć, potem żyć.
GOSPODYNI
- A podźcie juz, niechze śpiom.
NOS
- Tom te rom tom, tom, tom, tom...
PANA MŁODA
- Ostawcie ich, podźcie już.
POETA
- Ciekawy stan takich dusz.
PAN MŁODY
- My jeno znamy połowę
- o sobie - któż resztę wie - - ?
POETA
- Gdzie to człowiek chadza w śnie:
- straszno tam, tutaj źle;
- prawie co dzień myślę o tem:
- jak to długo może trwać -?
NOS
- Na ten temat myślę co dzień;
- jak się wyśpię, powiem mowę -
- chce mi się okrutnie spać,
- najlepiej na ten temat śpie.
PAN MŁODY
- Całe ciało zlane potem.
POETA
- Trza mu suknie insze wdziać:
NOS
- Wieczność - czy tak rozumiecie -?
- Nieskończoność - hej, gdzieś, hej -
- ty mi, panno, wina lej;
- spłyniem, inni po nas przyjdą.
GOSPODARZ
- Czy oni już raz stąd wyjdą!
- Nie tłuczcie się - ruszaj tam,
- chcę mieć spokój, chcę być sam.
NOS
- Spłyniem, inni po nas przyjdą;
- uciekajcie, kysz, a kysz -
- aprés nous le déluge.
- (Nos zasypia na sofie, Gospodarz na fotelu i krzesłach i tak już śpiący obaj pozostają).
Scena III
CZEPIEC, MUZYKANT
- (we drzwiach weselnych)
CZEPIEC
- Durny gajdusie,
- piniądze tobyś chcioł brać-!
MUZYKANT
- Nie gawędźcie, gospodorzu,
- połóżcie się spać;
- niech se potańcują inni.
CZEPIEC
- Psiekwie - mieście grać powinni;
- to mnie kazujecie lezeć,
- jagem wom zesypoł piniądze. -
- Patrzyć! - jak wom pyski spiere.
- Bedziecie czy nie bedziecie grać -?
MUZYKANT
- Nie gawędźcie, gospodorzu,
- połóżcie się spać;
- niech se potańcują inni.
CZEPIEC
- Psiekwie - mieście grać powinni.
MUZYKANT
- Szóstke-ście dali,
- juześmy wom przegrali;
- niech se potańcują inni.
CZEPIEC
- Psiekwie - mieście grać powinni.
Scena IV
CZEPIEC, CZEPCOWA.
CZEPCOWA
- Dejze pokój -
- cóz ci ta o głupie granie;
- zastępujesz ta komu.
CZEPIEC
- Następ - jo im sprawie lanie.
CZEPCOWA
- Pojdze do dom, boś ochlany.
CZEPIEC
- Caf się, babo - jo pijany?
- Szuruj do domu!
- Skrzypkowie, jo mom rękę silno,
- moze wicie - po dobroci.
CZEPCOWA
- O cóz to ci, o cóz to ci-
CZEPIEC
- Następ, ja im sprawie lonie.
CZEPCOWA
- Dejze pokój.
CZEPIEC
- Psie gazdonie,
- pokil mówie po dobroci.
Scena V
CZEPCOWA, GOSPODYNI.
CZEPCOWA
- Was ta śpi.
GOSPODYNI
- Mój ta śpi.
CZEPCOWA
- Telo z tym Weselem zachodu.
GOSPODYNI
- Niech sie ta pocieszom z młodu.
CZEPCOWA
- Juści, ino tylecka człowieka,
- co się nawesołuje z młodu;
- późni ino cięgiem narzeka:
- tego szkoda, tego szkoda...
GOSPODYNI
- Tak ta, jak ta, jak sie co da.
CZEPCOWA
- Ale piknie się odbywo.
- Ino to miastowe państwo
- patrzy sie, patrzy, a poziwo;
- widać to niewyspane cy jakie;
- poziwo, a nie odydzie;
- widać im się szyćko udało; -
- a naprzyjezdzało niemało.
GOSPODYNI
- Tylo ozrywki w cały bidzie.
Scena VI
RACHEL, POETA.
RACHEL
- Ach, panie, jak to piękna dla pana
- chwila - ja panu oddana;
- a że to tak przemija
- i ani się pan coraz zbliża,
- ani ja, bo ja wciąż nieśmiała.
POETA
- Pani by tam stała i stała
- na tym wichrze...
RACHEL
- A, ten pęd; a potem te głosy coraz cichsze,
- coraz dalsze - i ta muzyka bliska;
- i te wszystkie na sadzie zjawiska,
- którem ja widziała -
- a że to tak przemija;
- że my się rozejdziemy,
- że się wzajem zapomniemy,
- to jest, pan mnie zapomni,
- i jak się Rachel oprzytomni,
- to będzie marzyć
- i może będzie smutna.
POETA
- To będzie pani kontenta,
- że myśl tak upornie zajęta.
- smutkiem - a Smutek to Piękno.
RACHEL
- A jak struny się jakie rozpękną
- i zacznie grać ten żal.
POETA
- Wtedy pani weźmie szal
- i przystanie jak Polymnia w ogrodzie,
- i pomyśli - - jaki krój jest w modzie,
- jak się ubrać, mając pójść na bal
- lub do koncertowych sal,
- a tam - to się spotkamy.
RACHEL
- No a cóż ten serdeczny żal
- i ta na moim czole chmura -?
POETA
- A od czegóż jest literatura? - -
- to wejdzie w sztukę;
- w jakiejkolwiek formie, ale wejdzie:
- czy jako sonet, czy liryka,
- czy feleton powieści.
RACHEL
- A moja muzyka
- serca - prawie miłość do pana
- najszczersza - - ?
POETA
- Ta będzie najszczerzej oddana,
- co do wiersza.
Scena VII
HANECZKA, PAN MŁODY.
HANECZKA
- Dziękuję ci, panie bratku,
- tak mi dobrze było tańcować.
PAN MŁODY
- Dobrze, kwiatku-
HANECZKA
- Jakem się zaczęła kręcić
- tak w kółeczko, tak w kółeczko,
- takem i chciała pocałować
- drużbę.
PAN MŁODY
- Dziecko-!
HANECZKA
- No a wy, to sie całujecie
- nie jak dzieci.
PAN MŁODY
- My jako poeci,
- to nam, to niby uchodzi,
- to się inaczej rozumie.
HANECZKA
- A ja to w sobie zatłumię-
- Niechże przecie sie wyszumię
- w czułości dla tych Krakusów.
PAN MŁODY
- Wszystko dobrze, prócz całusów.
HANECZKA
- Całus nie jest żadną stratą.
PAN MŁODY
- Drużbowie za głupi na to.
HANECZKA
- To tak mówisz na ostatku!
PAN MŁODY
- Nie trza, kwiatku!
Scena VIII
POETA, MARYNA.
POETA
- Coraz piękniej - pani sama.
MARYNA
- Pięknieję w tej samotności;
- pan już, widzę, przypiął skrzydła,
- pan już upoetyzował chwilę
- i dom cały, wesele i gości.
POETA
- Tak - już wszelakie straszydła,
- cały raj fantastyczności
- zimaginowałem żywy.
MARYNA
- No i stał się pan szczęśliwy,
- miarkując talentu tyle;
- a my co - my nie poeci; -
- czy nie uważa pan, że nad nas leci
- jakaś kaskada czułości,
- że się nam na oczach świeci,
- jakbyśmy już coś widzieli -?
POETA
- Może, to może być,
- że staliście się anieli
- przez tę noc nie przespaną,
- przetańczoną, przegraną - -
- a dalej co - ?
MARYNA
- Myślę właśnie,
- co dalej z anielstwem począć -
- że do wozu się koniki zaprzągnie,
- my siądziemy - lokaj trzaśnie
- z bicza - i wszystko...
POETA
- Jak z bicza trzask zgaśnie.
MARYNA
- No ale któż
- ten ton tak wysoki uciągnie? ?
- Tam poza mną, jak stałam
- przy skrzypaku - wysłuchałam:
- mówili o Polsce chłopi
- i mówili wcale rozsądnie i szczerze:
- że tego, tamtego trzeba bić,
- że się nie trzeba dać, że trzeba jakoś żyć,
- że dłużej tak nie może trwać,
- i, wie pan - jakoś temu wierzę,
- że to było rozsądnie i szczerze.
POETA
- Że jakby przyszło do czego...
MARYNA
- Kiedy!-
POETA
- Bo po co się to ciągle skarżyć biedy:
- po co myśleć.
MARYNA
- Rzeczywiście, po co -
POETA
- A za popędem idąc...
MARYNA
- Jak kto! -
POETA
- Oni i my - my i oni,
- na wyścigi - kto kogo przegoni!
MARYNA
- A pan na Pegazie na chmurze.
- Mnie się zdaje - że coś jest...
POETA
- Tam? !
MARYNA
- Tam - tu! - w całej polskiej naturze
- przemiana.
POETA
- Obserwacja?
MARYNA
- Ja wróżę.
POETA
- Ach, wierz, pani, i ja też przemieniony,
- a jeszcze sobie nie wierzę
- i choć wszystko pani mówię szczerze,
- to przed sobą prawdę własną kryję
- i we mgle jakowejś żyję.
- Tyle się podłości i głupoty
- koło mnie wlokło jak psów,
- czepiało się moich rąk,
- czepiało się moich nóg;
- z tylum już zawracał dróg
- dla mgieł, dla nocy, ciemności!
- Oszaleć - bo wszędy czuję
- ten ustrój poetyczności
- i wszystko we mnie tańcuje:
- mgły i smutek, i podłości -
- i na skrzydłach mi cięży
- ciężar jakby cudzych łez:
- ktoś płacze
- i łzy się do mojej duszy
- czepiły - skrzydeł nie ruszy
- mój Duch, bo spętany.
- Słyszałem, jakby gdzieś nad nami
- w górze, czy u stropów, czy chmur,
- ktoś rzewnymi płakał łzami,
MARYNA
- Co panu jest, co panu jest,
- niech pan idzie ochłonąć na dworze,
- na wichrze.
POETA
- Tam! tam gorze
- jeszcze więcej - tam mnie porywa
- ten sad, gdzie drzewa ogromnieją
- i ponurość się rodzi straszliwa
- z krzewów i pni, i liści - co rdzewieją
- w ciemni, jak majaki
- spokojnych Słowiańskich Bogów.
MARYNA
- - A, prawda się jak oliwa
- zbiera; - cóż to pana boli?
- myśl - ?
POETA
- Ta myśl mnie boli: -
- jest ktoś, co mnie wiąże do roli,
- i ktoś, co mnie od roli odrywa;
- jest ktoś, co mi skrzydła rozwija,
- i ktoś, co mi skrzydła pęta;
- jest ktoś, co mi oczy zakrywa,
- i ktoś, co światło ciska;
- jest jakaś ręka święta
- i jest dłoń inna, przeklęta;
- jest Szczęście, co się ze mną mija,
- i Nieszczęście, które mnie tuli.
MARYNA
- Że to pan wszystko tak pamięta,
- że pan tym wszystkim tak się czuli.
Scena IX
CZEPIEC, KUBA.
CZEPIEC
- Pódzies, smyku! pódzies, zdybiu!
KUBA
- Dejciez pokój, panie wójcie.
CZEPIEC
- Nie kręć się tu pod nogami,
- tu starszeństwo ino sami.
KUBA
- A jo coś wim i pedziołbym,
- żebyście się nie ciskali.
CZEPIEC
- Co...?
KUBA
- Wy macie pójść kajś z nim.
- (tu wskazuje na Gospodarza).
CZEPIEC
- (wskazując)
- Z tym...
KUBA
- (wskazując)
- Co śpi.
CZEPIEC
- Ka?
KUBA
- Na Moskali!
CZEPIEC
- Co, ja z nim, z tym, co śpi - - ?!
KUBA
- Cyt, jemu się cosik śni;
- był u niego jakiś pon,
- bary mioł jak chlebny piec.
CZEPIEC
- Jakiś bardzo znakomity pon,
- jeźli bary mioł jak piec.
KUBA
- Zajechał konno w podwórze,
- a potem, jak se pogadali
- z tym, co śpi - pon Jaśka wzion;
- Jasiek zaraz konia spion
- i zakrzyknął: bić Moskali!
- Myśmy dwa ze Staskiem stali.
- Jesce wam i to powtórze,
- jak oni tu się zgodali...
CZEPIEC
- A ten pon - - ?
KUBA
- Gość z Ukrainy,
- jakiś okropnie bogaty,
- straśnie polskie robił miny.
CZEPIEC
- Stary - ?
KUBA
- Pono setne laty. -
- Mówili o jakisi rzezi, krwi -
- że trza objezdzywać dwory;
- pon był do szyćkiego skory,
- tak się prędziuśko zmówili,
- że jak stary już skońcyli,
- tośmy ledwo odskocyli
- ze Staskiem ode drzwi
- i niby to, że trzymomy siwka.
CZEPIEC
- Koń był siwy - ?
KUBA
- Jak śnig, mliko,
- a czaprak pozłocisty.
CZEPIEC
- Czy to nie jakosi podrywka,
- czy Czart może ze mnie drwi?
- Kto go więcej widzioł?
KUBA
- Nik.
CZEPIEC
- Staszek: bajok, a ty: śpik.
KUBA
- Nie wierzycie- - jest podkowa,
- bo koń złotem był podkuty;
- oddarła sie i jo naloz.
CZEPIEC
- Gdzie jest?
KUBA
- A oddałem zaroz,
- a matuś schowali do skrzynie.
CZEPIEC
- Schowali podkowe do skrzyni - ?
- nikomu nie pokazali;
- jak na dobrom gospodynie,
- dobrze - to sie nawet chwali.
- Ale Szczęście! - Jo już wim,
- trza, żebyśmy poszli z nim.
- Słuchaj, Kuba, podź ty ze mną,
- bo jest ciemno.
- Bedzies świciuł, zbierema się!
- (z gestem w stronę Gospodarza)
- Czekajcie! Rozmówiewa się!
Scena X
CZEPIEC, DZIAD.
CZEPIEC
- (nastąpił we drzwiach na wchodzącego)
- A cóżeś za...!
DZIAD
- Panie wójcie!
CZEPIEC
- Ni mocie ka? W drodze stójcie?!
DZIAD
- A strzeżcie sie - zmiłujcie się -
- tak sie rozpytujom chłopy,
- jakby się co miało dziać:
- chcom sie do żelastwa brać.
CZEPIEC
- Stanie sie, co ma sie stać.
DZIAD
- Jasiek cosi po wsi gonił
- konno - w okna wszystkim dzwonił.
CZEPIEC
- Czy ja spał, gdziem ja był!
DZIAD
- Wyście, panie wójcie, pił.
Scena XI
CZEPIEC, GOSPODYNI.
GOSPODYNI
- Mój ta śpi...
CZEPIEC
- Wasz ta śpi...
GOSPODYNI
- Tyla sie naciskoł, szumioł,
- zwymyśloł het dookoła.
CZEPIEC
- Mówił co i ciekawego?
GOSPODYNI
- A kto by ta co rozumioł?
CZEPIEC
- To może co będzie - hę?
GOSPODYNI
- Tylo z tegö, co z niczego;
- kajś sie zbiroł, kajś sie broł,
- moze by był kogo proł.
CZEPIEC
- Moze by nie było źle?
GOSPODYNI
- Moze byście chcieli ś nim
- konno lecieć?,
CZEPIEC
- Konno, gdzie - !?
GOSPODYNI
- Jo to wim - - ?
CZEPIEC
- A mówił tyz więcy co?
GOSPODYNI
- Jo to wim?
CZEPIEC
- Kto jak kto - ale jo!
Scena XII
RADCZYNI, DZIENNIKARZ.
RADCZYNI
- Panowie macie tak wiele
- absorbującej pracy - a Wesele
- zwabiło pana.
DZIENNIKARZ
- Rad jestem
- od głupstwa oderwać się chwilę.
RADCZYNI
- Pańska praca: rzecz serio,
- a pan takim przekreśla ją gestem,
- tak ją wspomina niemile,
- tę rzecz serio.
DZIENNIKARZ
- Rzeczy serio nie ma;
- wszystko jest prowizoryczne:
- przekonania, opinie, twierdzenia.
RADCZYNI
- Jednak Prawda - ?
DZIENNIKARZ
- Nawet Prawdy cienia!
RADCZYNI
- To tak zależy od człowieka;
- ale gdy pan sam ucieka
- z posterunku - - ?
DZIENNIKARZ
- Pani, to akcyza:
- Placówka - imaginacja;
- Danaid zbyteczne trudy.
RADCZYNI
- - A to pan bywa wiele - ?
DZIENNIKARZ
- Tak z nudy.
- Człowiek się tak w młyn zamiele,
- że bywam, i bywam wiele;
- wist, partyjka, kolacyjka,
- bliscy, dalsi przyjaciele.
- Z biegiem lat, z biegiem dni
- ten umarł, tamtego brak;
- człowiek sobie marzy, śni,
- a z nudów przywdziewa frak -
- przyjechałem na wesele
- i choć mi niejedno wspak,
- jakoś, jakoś dobrze mi.
Scena XIII
RADCZYNI, PANNA MŁODA.
RADCZYNI
- No, moja ty urocza panno młoda,
- jakże wy sobie będziecie żyli-
PANA MŁODA
- A tak - ta, tak - ta, cy jo wim,
- jescem sie nie zgodała ś nim.
RADCZYNI
- Ja wiem, że twoja uroda
- niejedną trudność przesili,
- żeś sobie młoda;
- no, ale o czym wy będziecie mówili,
- jak tak nadejdzie wieczór długi:
- mówić się nie chce, trza przesiedzieć;
- on wykształcony, ty bez szkół -
PANA MŁODA
- Po cóz by, prose pani, godoł,
- jakby mi níe mioł nic powiedzieć,
- po cóż by sobie gębe psuł-
Scena XIV
PANA MŁODA, MARYSIA.
MARYSIA
- Cieszę się, a myślę sobie,
- że ci bedzie, siostro, żal.
PANA MŁODA
- Czego żal-
MARYSIA
- Jakeś do pola ganiała
- krasą i siemieniatke;
- jageś jesce była mała
- i ty, i Hanusia, i ja,
- byłyśmy razem doma;
- że ci sie zacnie bez stajnie;
- żeś kole niej wyrosła zwycajnie
- i bez cały ty wsioski roboty,
- bez tego harowanio;
- że jak ty bedzies panią,
- ciesze sie, a myślę sobie,
- że ci bedzie, siostro, żal.
PANA MŁODA
- Czego żal - - ?
MARYSIA
- Że ci sie bedzie cnieło
- bez tatusia, bez nos,
- bez tych płotów, bez ogroda;
- że choć sie chłopem uciesys,
- jesce tu płacząca przylecis,
- bo tutok duszę mos,
- bo tu sie serce przyjeło,
- a tam ci bedzie samotno
- i bez to ci bedzie markotno,
- i bez to ci bedzie żal.
PANA MŁODA
- Mało szkoda, krótki żal.
MARYSIA
- A teraz ty sobie chwal,
- rumień się teraz i pal;
- ale tutok dusza sie ostanie
- i tutok twoje kochanie,
- a tam ci bedzie samotno
- i bez to ci bedzie markotno,
- i bez to ci bedzie żal.
Scena XV
MARYSIA, OJCIEC
MARYSIA
- Tatuś sie Weselem cieszą...
OJCIEC
- Niech sie bawią, niech sie weselą;
- tela tego, co te pare dni -
- a potem, jak sie pobierą,
- to już mnie do nich nic,
- niech se ta na swoich żarnach mielą,
- jako chcą - nie moje prawo.
MARYSIA
- Ale tatuś nam pomogą z tą sprawą
- grontów - do tej upłaty - ?
OJCIEC
- Jo patrze swego - jo niebogaty;
- posłaś, toś posła;
- cy tam za tego, cy za insego:
- telo, co byś sie wyniosła
- na tamten świat.
MARYSIA
- Może byście byli więcej rad,
- żebym za pana sie wydała,
- jak mię to przed laty chcioł - ?
OJCIEC
- Ten, co umarł; - ostał swat,
- boś sie przez Wojtka swatała,
- i swat ciebie wzioł.
MARYSIA
- A ja swata pokochała,
- a dzisiok, jak sie Jaga wydała
- i ja sobie moje przypomniała
- o tym zmarłym przyjacielu,
- jakem sie to ś nim poznała
- na Hanusinym weselu -
- zrobiło mi sie markotno,
- nie wiem czego -
- przecie wolałam mego -
- chyba że onemu samotno.
OJCIEC
- Ka twój mąż?
MARYSIA
- Już legnoł, śpi,
- zmęcony - a kazał mi tu być,
- tom przyszła - a nie wiem, po co;
- nic tu dla mnie, a tu ide,
- że tu tańczą - jak przed laty:
- kiedy do mnie przyszły swaty
- i od chłopa, i od pana,
- a ja byłam zakochana.
OJCIEC
- Idze ku nim.
MARYSIA
- Ino patrze:
- jak te druhny coraz bladsze
- z umęcenia, a kręcom sie,
- nie ustanom, radujom sie.
OJCIEC
- Potańcuj se.
MARYSIA
- Ino patrze...
OJCIEC
- Płaczesz - - ?
MARYSIA
- Tak się w oczach mgli,
- wszystko widze coraz bladsze.
Scena XVI
POETA, PANNA MŁODA.
POETA
- Panna młoda - ze snu, z nocy?
PANA MŁODA
- A sen to miałam,
- choć nie spałam,
- ino w taki ległam niemocy...
POETA
- Od miłości panna młoda osłabła.
PANA MŁODA
- - - - - - - - - -
- We złotej ogromnej karocy
- napotkałam na śnie diabła;
- takie mi sie głupstwo śniło,
- tak sie ta pletło, baiło.
POETA
- I od razu diabeł jak z procy,
- i od razu kareta złota?
PANA MŁODA
- A tak - ta na śnie, nie dziwota,
- że sie jakie byle co zwidzi;
- niech ino pon nie szydzi,
- bo pon, to po dniu zdziwuje,
- jesce wsędy rozgaduje,
- jakby cejco - choć ni ma co.
POETA
- Są tacy, co za to płacą;
- że z jednego takiego bajania
- można sobie powóz sprawić
- i zestrojonego diabła,
- i ogromnie wielu gapiów zabawić.
PANA MŁODA
- Od tańcenia takem osłabła...
- Śniło mi się, że siadam do karety,
- a oczy mi sie kleją - o rety. -
- Śniło mi się, że siedze w karecie
- i pytam sie, bo mnie wiezą przez lasy,
- przez jakiesi murowane miasta - -
- a gdziez mnie, biesy, wieziecie?
- a oni mówią: "do Polski" -
- A kaz tyz ta Polska, a kaz ta"
- Pon wiedzą"
POETA
- Po całym świecie
- możesz szukać Polski, panno młoda,
- i nigdzie jej nie najdziecie.
PANA MŁODA
- To może i szukać szkoda.
POETA
- A jest jedna mała klatka -
- o, niech tak Jagusia przymknie
- rękę pod pierś.
PANA MŁODA
- To zakładka
- gorseta, zeszyta troche przyciaśnie.
POETA
- - - - A tam puka?
PANA MŁODA
- I cóz za tako nauka?
- Serce - ! - ?
POETA
- A to Polska właśnie.
Scena XVII
POETA, PAN MŁODY
PAN MŁODY
- Takie zimno bardzo rano;
- noc tę dzisiaj nie przespaną
- zapamiętam długie czasy.
POETA
- Zapewne, noc to poślubna,
- ta jest zawsze siłopróbna.
PAN MŁODY
- Trochę to, co inne jeszcze.
- Ujęły mnie jakieś kleszcze
- przestrachu, ogromne grozy.
- Uląkłem się nagle prozy,
- jaka jest we fantastycznym świecie:
- że to, co jest tu przed nami żywe,
- tak się nagle wiatrem zmiecie;
- że my próżno wyciągamy ręce
- do widziadeł - bo to są widziadła,
- i tak mi fantazja zbladła,
- bo już się była układła
- do snu we widziadeł lesie.
POETA
- A mnie to znowu teraz niesie
- ten wicher z nocy.
- Określiłbym to tak, że dusza pnie się
- po skale stromej w górę
- i wie - wie, że stanie tam!
- Taka pewność sił, tę teraz mam!
PAN MŁODY
- I to wszystko na żart - - ?
POETA
- A ot tak, jak leci czart
- po nocy - nie zeszła jeszcze noc.
PAN MŁODY
- A trafiaj ty orły z proc,
- ja wolę gaik spokojny,
- sad cichy, woniami upojny:
- żeby mi się kwieciły jabłonie
- i mlecze w puchów koronie,
- i trawa schodziła zielona,
- kręciła się przy mnie żona,
- żebym miał kąt z bożej łaski,
- maleńki, jak te obrazki,
- co maluje Stanisławski
- z jabłoniami i z bodiakiem
- we złotawem słońcu takiem...
- żeby mi tam było cicho, spokojnie,
- a jeśli gwarno i rojnie,
- to od brzęczących pszczół, błyszczących much
- . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Scena XVIII
POPRZEDNI, CZEPIEC.
CZEPIEC
- (w kożuchu, z wielką kosą w ręku)
- A moi panowie tu.
PAN MŁODY
- Kosa!
- Jaka piękna.
CZEPIEC
- A bo nastawiona.
PAN MŁODY
- Prawda, ostro najeżona,
- jak do bicia - cóż to będzie z tego?
CZEPIEC
- Ano nastawiona do użycia,
- ale to wy, panowie, nie wiecie,
- jak widze - co sie gotuje.
POETA
- Cóż to Czepiec mówią - czy do brata
- jaka sprawa?
CZEPIEC
- Ano właśnie: Sprawa.
PAN MŁODY
- Rzecz ciekawa -
POETA
- Rzecz ciekawa.
PAN MŁODY
- Cóżeście to niby mieli,
- żeście tak nagle wlecieli - ?
CZEPIEC
- Ej, pon jakby ślepy, ślepiec;
- nie do panam szedł.
POETA
- No, Czepiec;
- brat drzymie, budzić nie trzeba;
- czy co ważne - - ?
CZEPIEC
- Ważno kosa.
POETA
- Jeśli potrzebował do obrazu
- kosy - postawcie ją w kącie -
- jak się zbudzi...
CZEPIEC
- Aha, bratku, mom cie.
- Juz sie obrazy skońcyły;
- panom ino obrazy, płótna.
PAN MŁODY
- Coś dziś u Czepca mina butna.
CZEPIEC
- Pańska ta za rezolutna;
- pon sie na mnie skrzywiom, jak rzeke,
- że my sie nie rozumiewa
- i na nic rozmowa nasa.
POETA
- No pewnie, my do Sasa, wy do lasa.
Scena XIX
POPRZEDNI, GOSPODARZ
CZEPIEC
- (podszedł ku śpiącemu i szarpie go za ramię)
- Hej, hej, panie - - !
- Cóz to pon śpią, trzeba wstać,
- trzeba się do czego brać.
GOSPODARZ
- (rozbudzony)
- (z fotelu i z krzeseł, na których leży)
- Cóż - wyście tu - któż hałasi!-
- Gdzież Hanusia- Hanuś!
CZEPIEC
- (przywierając drzwi do izby)
- Cicho,
- nie potrza jej tu do rzeczy,
- co chcę panu powiadać.
GOSPODARZ
- Cóż mi kum do ucha skrzeczy,
- o czym- - cóż z tą kosą, po co?
CZEPIEC
- A tam ludzie sie szamocą
- we wsi - tam sie garną, kupią;
- może idą już - pon śpią!!
- Zaspane ślipia.
GOSPODARZ
- Co ty mnie tu - co wy, co to?
CZEPIEC
- A spieszy mi sie z robotą,
- juzem sie wycniół ze spania
- i jestem gotów, i czekam
- dalszego rozkazowania,
- a pon sie nie wycniół i śpi.
GOSPODARZ
- A wam co się z kosą śni - - ?!
CZEPIEC
- Mnie sie nie śni, wstawaj pon;
- boć kum pono rozkaz wzion
- jakiś ważny, najważniejszy,
- i papiry, czy tam co.
GOSPODARZ
- Ja, papiery, rozkaz, czyj?
CZEPIEC
- Myjże sie pon prędzej, myj -
- niech po próżności nie stoję,
- bo mi próżno mitręga i wstyd.
- Pon mają pójść razem z chłopami,
- a chłopi tu wsioscy już som
- gotowi - i stoją tam!
- Zbierają się kole studnie z gościeńca
- i przywalą się tu do dziedzieńca,
- jak się poszarzeje świt.
GOSPODARZ
- Zachodzę, zachodzę w głowe...
CZEPIEC
- Tam w Krakowie już wszystko gotowe.
GOSPODARZ
- Coście, kumie, coście, chłopie,
- zbajczyli przez długą noc? -
- Ja z Wami?
CZEPIEC
- Wy z nami!
GOSPODARZ
- A wy wszyscy z kosami...?
CZEPIEC
- Jak się patrzy, ostrzem tak.
GOSPODARZ
- Jakiś zna?
POETA
- - - Jakiś znak?
CZEPIEC
- Zbierajcie się, póki czas,
- byśwa byli radzi z was,
- a nie stójcie jak te ćmy
- albo kpy;
- co kto ma, do ręki brać,
- na podwórze wyjść i stać;
- tam już ludzie som,
- co sie sami rwiom:
- chłopi, tak! A chłopi, tak!
POETA
- - Jakiś znak.
GOSPODARZ
- Jakiś znak!
CZEPIEC
- Panowie, jakeście som,
- jeźli nie pójdziecie z nami
- to my na was - i z kosami!
GOSPODARZ
- Wy, a jako -?
POETA
- Wiecież, kto my!-
- Co wy o nas wiecie - nic.
CZEPIEC
- O, pon, widno, niewidomy;
- widać, że nie znacie nas.
PAN MŁODY
- Widzę, żeście krwi łakomy;
- jeno że na krew nie czas.
CZEPIEC
- Hej, pan młody, hej, pan młody,
- wyszczézyły mu się gody,
- to mu ino w myśli wczas.
GOSPODARZ
- A! wstydzę się waszych słów
- choć mi radość z waszych lic.
CZEPIEC
- Wyście bo to żarnych świc
- rozpalili z naszych lic.
- Panie, a cy pon pamięta
- jak pon szeptoł nieraz w noc
- co mówiła Panna Święta,
- jako w nas jest wielga moc,
- jako że moc jest zaklęta,
- że sie kiedyś opamięta...
- Wyście to pożarnych świc
- rozpalili z naszych lic.
PAN MŁODY
- A wy zaraz w rękę nóż.
CZEPIEC
- A cóż czekać, cy jo tchórz?
GOSPODARZ
- Kumie, miarkujcie się w słowie.
CZEPIEC
- A kiej słucho, niech sie dowie.
PAN MŁODY
- Gębą toście bardzo harny.
CZEPIEC
- Kręć pon ino próżne żarny,
- poezyje, wirse, ksiązki,
- podobajom ci sie wstązki,
- Stroisz sie w te karazyje,
- a jak trza sie mirzać z czego,
- to pon w sobie szyćko skryje.
POETA
- A przecież się nic nie dzieje.
CZEPIEC
- A toć przecie wciąz mówicie,
- jeśli rozumiem co z tego;
- ponoć nawet pierwsi wicie:
- to rzecz wielka?
GOSPODARZ
- Jaka?!
CZEPIEC
- Dnieje!!!
POETA
- Dnieje, tak, to tam szaleje
- ta majaka z chmur i mgły,
- ta majaka, co sie wieje
- ponad łan.
PAN MŁODY
- (ku oknu)
- Na liściach skry.
- Opalowa rosa spływa;
- przesiewa się w dyjamentach
- z drzew, jak wiszar w skalnych pętach. -
- Cud!
CZEPIEC
- Pon ino widzisz pchły,
- pchły, świecidła, rosę, ćmy,
- a nie chcesz znać, co som my:
- że w nas dnieje, dusa świci,
- że zarucko kur zapieje,
- że na nas czekają w mieście,
- że nas tu jest ze dwiedzieście
- z kosom, cepem, żelaziwem
- i że to, to nie som sny.
POETA
- Co on mówi- A to dziwne,
- bo mi się to dziś marzyło:
- jako dramat, jako sen.
PAN MŁODY
- Co za temat!
POETA
- Chłopska krew
- i ten jego pański gniew.
GOSPODARZ
- Nas czekają? - Was czekają?
- Zaraz - coś to - coś tu było,
- co już o tym mnie mówiło -
- lecz kto, jaki...
CZEPIEC
- Ktoś tu był,
- co przejechał duze światy,
- ponoś kajsi z Ukrainy;
- przywiózł hasło cy papiry;
- rozesłać kazał wiciny -
- a są tu za progiem ludzie,
- mogą świadczyć, jak z północka
- słyszeli brząkanie liry.
POETA
- (do brata)
- Liry brzęki po północy,
- jakeś ty leżał w niemocy,
- ja słyszałem.
PAN MŁODY
- Ja słyszałem
- od podwórza, z tego sadu.
POETA
- Z tego sadu, spod jabłonki,
- ale sobie myślę: mrzonki -
- może ktoś się ubrał w dzwonki?
GOSPODARZ
- A był także jakiś taki -
- był też inny - nie pamiętam -
- ale mi coś świta -
CZEPIEC
- Pany -
- wyście ino do majaki;
- niechże który wyjrzy w pole,
- co sie widzi hań na dole,
- kandy jest krakowsko ścizka.
POETA
- (wychodzi)
- I stąd widzieć, bo to z bliska;
- trza zobaczyć.
Scena XX
PAN MŁODY, CZEPIEC, GOSPODARZ
PAN MŁODY
- Po cóż gniewy?
- takiście są rozpaleni.
CZEPIEC
- A tam, panie, się rumieni;
- na powietrzu słychać śpiewy.
PAN MŁODY
- Wyście, Czepiec, w gorącości,
- to wam się coś marzy, dzwoni.
CZEPIEC
- Panie młody, tam ktoś goni,
- tyle chłopa, tyle koni,
- idź pon ujrzyć.
PAN MŁODY
- (wybiega)
- Co tam znowu?
Scena XXI
GOSPODARZ, CZEPIEC
GOSPODARZ
- Kum pijany - ja pijany. - -
- Ładnie wam tak z kosą w dłoni.
CZEPIEC
- Psiakrew - - jo mom stać,
- a tu ludzie chcom się rwać.
- Podźcie, chłopcy - Kasper, podź!
- Stańcie se tu kole proga.
- (Uchylił był drzwi nawołując; wchodzi dwóch parobków z nastawionymi kosami; z tych Kasper w stroju drużby. Stają na warcie: jeden przy drzwiach w głębi, drugi u drzwi weselnych).
Scena XXII
GOSPODARZ, CZEPIEC, PAROBCY
GOSPODARZ
- (do Kaspra)
- Zamknij, niech nie lazom baby.
- A więc co to - co to, co - ?!
CZEPIEC
- Któż to u was był - no kto?
- Jeźli mos pon w sercu Boga,
- to sie z nami zgodź.
GOSPODARZ
- Czekaj, czekaj, coś mi świta;
- ktoś był u mnie, mówisz kum - -
- taki w głowie słyszę szum -
- nie pamiętam, myśl ukryta
- nie może się dobyć z głębi - -
- coraz innych myśli tłum...
CZEPIEC
- Pon se ino serce ziębi
- tym myśleniem, sumowaniem;
- boby sie pon usroł na niem.
Scena XXIII
POPRZEDNI, PAN MŁODY
PAN MŁODY
- (we drzwiach)
- Stado mi białych gołębi
- wyfurknęło przed sam nos
- że aż Jaga krzykła w głos;
- powietrze się od nich kłębi.
- Jaga, podź no!
- KASPER
- (u drzwi weselnych)
- Nie trza Jagi.
- Tu sie ważne grajom sprawy;
- podź ta pon, boś tu ciekawy,
- ino nie trza żadnych bab.
Scena XXIV
POPRZEDNI, PANNA MŁODA
PANA MŁODA
- (szarpła drzwi silnie i wchodząc odpycha Kaspra)
- Pódzies, selmo, jakiś drab!
- Bedzies mi tu grodził wniść,
- żeś se wraził w rękę żyrdź,
- kces kim rządzić, taki cap -
- wraź se jeszcze na łeb ćwirć!
PAN MŁODY
- Cóż ci o to?
- KASPER
- Jasna pani!
- Poszłabyś sie przespać ś nim.
PANA MŁODA
- Wyście wszyscy niewyspani,
- W izbach swąd, a we łbie dym.
Scena XXV
POPRZEDNI, POETA
POETA
- (wbiegając)
- Huragan się czarnych wron
- zerwał z pola, gdzieś z tych stron,
- i z krakaniem wielkim goni;
- taki był głęboki ton
- w tym krakaniu czarnych wron;
- jakby jakiś niosły plon
- we łbach.
GOSPODARZ
- Bracie - nie to.
POETA
- Na chmurach się dziwy stroją.
PAN MŁODY
- (ku oknu)
- Z daleka już widać róż;
- przypatrz się, tak oczy zmruż:
- co za gra tych pierwszych zórz!
POETA
- Z chmur się stawia jakby tron
- i jakieś zjawiska skrzydeł
- koło tronu.
CZEPIEC
- Widzioł pon!
Scena XXVI
POPRZEDNI, GOSPODYNI
GOSPODYNI
- (wchodząc żywo)
- Słyszcie, chłopy, podźcie patrzeć,
- jakieś wojsko w ogniu stoi.
- Całe pole pod Krakowem
- od tych kosisków się roi.
GOSPODARZ
- Ha! - już stoją!
POETA
- Tyś widziała -
- muszę widzieć! płoniesz cała!
- (Odbiegł, wiodąc za sobą Gospodynią).
Scena XXVII
POPRZEDNI, PRÓCZ GOSPODYNI I POETY
PAN MŁODY
- Cóż wy tutaj?
PANA MŁODA
- (ciągnie go ze sobą)
- Podź sie patrz:
- dają znaki, dają znaki!
PAN MŁODY
- A cóż za świat jakiś taki;
- to ciekawe, to ciekawe.
- (Wybiegają obydwoje).
Scena XXVIII
POPRZEDNI, PRÓCZ PAŃSTWA MŁODYCH, POETA
POETA
- (wraca szybko)
- Słyszałem w powietrzu wrzawę
- coś jakoby głosy, śpiew,
- ale wiatru zimny wiew
- w coraz inną dmucha stronę
- i co było już widome,
- już, zdaje się, pojawione,
- staje się nagle znikome;
- umilka i cichnie śpiew,
- przestaje się chylić krzew...
Scena XXIX
POPRZEDNI, PAN MŁODY
PAN MŁODY
- (wraca pędem)
- Ze Zorzy się zrobiła krew:
- taki sznur krwi wydłużony
- ponad Kraków - krwawy pąs,
- jakby wieża Zygmuntowska
- miała we dwie strony wąs.
Scena XXX
POPRZEDNI, PANNA MŁODA.
PANA MŁODA
- (wraca pędem)
- Ogromny przyleciał ptak,
- hań se na ganecku siad,
- taki ci ogromiec kruk.
- Potem sie ze skrzydlich wag
- uniósł, wzleciał, znowu spad,
- potrzaskał gałązki brzóz,
- strącił rosy gęsty deszcz
- i posed - !
Scena XXXI
POPRZEDNI, GOSPODYNI
GOSPODYNI
- (wpada)
- Niech broni Bóg!!
- Cóz wy chcecie, co wy chcecie!?
- Cózeście sie kosów jeni;
- (do Czepca)
- idźcież, kumie, haw do sieni,
- boście całom noc nie spali.
KASPER
- Coroz wiency nas sie wali.
Scena XXXII
POPRZEDNI, WIELU CHŁOPÓW z kosami i różną bronią, poubieranych jak do drogi.
GOSPODYNI
- Gwałtu rety, Boże chroń!
- Kto wam wraził kosy!?
CZEPIEC
- Broń!!
- Dejcie, matka, spokój dziś,
- trza nam iść.
GOSPODARZ
- Trza nam iść.
- Coś mi świta; - świta w polu:
- Wszyscy widzą jakieś cuda.
- Sen - sny: bajki - Myśl: kąkolu!
- Precz, kąkolu, chwaście, precz. -
- Niechże wymiarkuję rzecz:
- ktoś był - kazał - co -?
POETA
- (do Gospodarza)
- Co, bracie
- w tobie się szamoce ból.
PAN MŁODY
- (do Panny Młodej)
- Mgły się już rozwłóczą z pól;
- będzie ranek śliczny - Jaga,
- wczoraj były wichry, burza,
- dzisiaj wszystko się rozchmurza,
- moja duszo, jużeś moja.
POETA
- (do Gospodarza)
- Mnie się w nocy zjawił duch:
- na nim była czarna zbroja;
- napadł na mnie tak obcesem
- krzyczał słowa, takie słowa,
- wytężałem cały słuch.
GOSPODARZ
- (do Poety, a słuchany przez wszystkich)
- Tak mi cięży, cięży głowa.
- To powietrza ranny wiew.
- Czy to prawda, bracie drogi,
- że oni tam jakiś śpiew
- napowietrzny słyszą gdziesi?
POETA
- A może we wichrach biesi
- śpiewają i pryszczą krew
- na chmury - ?
PAN MŁODY
- Na niebie ruch.
GOSPODARZ
- (do Poety)
- Mówisz, żeś wytężył słuch -
- bracie - skądś te słowa znam
- wytężać - wytężać słuch.
Scena XXXIII
POPRZEDNI, HANECZKA, ZOSIA.
HANECZKA
- (do Pana Młodego)
- Bratku, w niebie jakiś ruch,
- jakieś wojny, jakieś dziwy:
- gonitwy po chmurach konne.
ZOSIA
- A powietrze takie wonne...
HANECZKA
- Gonitwy po niebie konne;
- rycerze jacyś ogromni
- stoją równo w dwa szeregi
- i dalekim łanem drzewców
- godzą na się wielkim pędem.
PAN MŁODY
- A to graniczy z obłędem,
- tyle zwidzeń, dziwów tyle;
- jak to człowiek z czego byle
- wysnuje znaczące rzeczy.
HANECZKA
- (do Czepca)
- Ach, jaka to wielka kosa,
- moiściewy, taka szczytna;
- można by nią ciąć niebiosa
- na płaty, jak sztukę płótna.
CZEPIEC
- Nie daj Boże ciąć po niebie;
- mowa jakaś bałamutna;
- zjawi się w naszy potrzebie
- nie bluźniercza, ale bitna;
- panienka se rezolutna,
- jesce nic o kosach nie wi.
HANECZKA
- Jacyście wy, moiściewi,
- dajcie no mi ją do ręki.
CZEPIEC
- A to juz nie lo panienki;
- Sprawa inso.
GOSPODARZ
- (do Poety, a słuchany przez wszystkich)
- Sprawa, Sprawa!
- Duch! - przez Boga - Duch - miarkuję:
- Ta noc była: dziwna jawa -
- miałem gościa - kto przeczuje? -
- Była na dusze obława.
POETA
- Widziałem rycerza w zbroi,
- bracie, mówisz: Duch!
GOSPODARZ
- Mój bracie;
- przyleciał Duch - ludzie moi!
- Jeszcze w oczach, jak cień, stoi.
- Przypominam, przypominam:
- człowiek stary, z brodą siwą,
- twarz owita w siwy włos,
- w kożuchu ogromnym czerwonym
- przyszedł tu.
STASZEK
- (który się przecisnął ku Gospodarzowi przez gromadę chłopów i bab w natłoku zebraną na izbie)
- Przyjechał, wim,
- trzymaliśmy konia razem z nim;
- koń był biały.
KUBA
- (tuż za Staszkiem)
- W siodle lira.
GOSPODARZ
- Myśli zbieram, słuch naginam...
POETA
- W siodle lira...
STASZEK
- Dwa pistolce.
GOSPODARZ
- W mózgu kłuje - jakby kolce:
- myśli zbieram...
CZEPIEC
- (do gromady otaczającej Gospodarza)
- Myśli zbira.
GOSPODYNI
- O mój Boże, jakiś chory -
GOSPODARZ
- Lżej, opadła z piersi zmora. -
- Słuchajcie - wytężcie słuch:
- był u mnie Duch: Wernyhora!
WSZYSCY
- Co ty mówisz, wszelki duch?!
GOSPODARZ
- Oblatywał nocą dwory,
- był spokojny, dziwnie silny,
- dawał mi rozkazy, hasła,
- a był w sprawach takich pilny,
- nic w nim Siła, Moc nie gasła.
- Spieszył się, wyleciał zara,
- miał objechać liczne dwory
- i miał wrócić do tej pory.
WSZYSCY
- Tego rana?!
GOSPODARZ
- Tego rana.
- I cóż rozkaz - -?!
GOSPODARZ
- Wić posłana.
POETA
- (ku kosynierom)
- Boże, toście wy są z Wici?
CZEPIEC
- A som ludzie rozmaici;
- my ta wiemy od chłopaków,
- co sie trzymali czapraków,
- jak ta śkapa w dworcu stała.
STASZEK
- Co sie szarpła, to kopała;
- trzymaliśmy uzdki w łapach;
- mnie i Kubie pyski sprała;
- co za pon na takich śkapach!
GOSPODARZ
- Wernyhora! - Wernyhora!
- Obudziłem się ze snu -
- kazał broń - broń kazał brać!
POETA
- Lecieć?!
GOSPODARZ
- Nie - tu w miejscu stać.
- Czekać, jak zapieje kur,
- wytężać, wytężać słuch,
- aż się pocznie słyszeć ruch
- od Krakowa na gościńcu.
GOSPODYNI
- (z drugiej izby)
- Tyle luda na dziedzińcu.
PANA MŁODA
- (we drzwiach)
- Sami swoi!
GOSPODYNI
- (z drugiej izby)
- Som i z Toń.
- Cała pod Krakowem błoń
- pełna ludu, pełna kos!
POETA
- Jakaś złuda.
GOSPODARZ
- Jakiś los.
POETA
- Jakoweś wołanie duszy;
- w tak długiej żyjemy głuszy.
PAN MŁODY
- Jakiś błysk, jakiś dźwięk.
POETA
- Jakieś serce krzyczy w głos.
CZEPIEC
- A! pon słucho! A! pon zmięk!
POETA
- Słuchać, słuchać, co to być ma - - ?
GOSPODARZ
- Ma być słychać tętent, pęd.
POETA
- Tętent konia:
HANECZKA
- Kto przyjedzie?
GOSPODARZ
- Nie tu, ale na gościniec
- wjedzie stary lirnik siwy.
HANECZKA
- Wjedzie stary Wernyhora!?!
GOSPODARZ
- I przeżegna lirą niwy -
- wtedy trzeba się pokłonić,
- potem siąść na koń.
POETA
- I gonić!
GOSPODARZ
- Nie wiem - potem co - tajemno -
- potem świt...
POETA
- Jeszcze mrok, ciemno
- Jeszcze świt daleki, z dala
- łuna zorna się zapala,
- świt...
CZEPIEC
- Ma zapiać trzeci kur.
GOSPODARZ
- Tak, na znak.
POETA
- Te widma chmur
- znaczą- ? -
GOSPODARZ
- Znaczą! Widma!
PAN MŁODY
- Wzdęła się na chmurach wydma;
- ucichło się, szumy zaszły.
POETA
- Słuchać!
CZEPIEC
- Słuchać.
HANECZKA
- Słuchać -
GOSPODARZ
- Cóż...?
PAN MŁODY
- (u okna zasłuchany)
- Jakiś pęd, ile mój słuch -
- szedł, lecz wplątał się w sad grusz;
- drzewa go więżą.
POETA
- (wśród ogólnej ciszy)
- Brzęk much,
- nad malw badyle suche
- brzęczy przedranny szum.
GOSPODYNI
- (szepce)
- Poklękali, luda tłum,
- patrzajcie hań ku dworcowi.
PANA MŁODA
- (z wykrzykiem)
- Coraz nowi, coraz nowi!!
HANECZKA
- (między Gospodarzem a Czepcem; przez łzy)
- Czy on sam, czy jedzíe społem
- z kim - czy jest kto z nim- ? -
GOSPODARZ
- Pokłońcie się o ziem czołem:
- ma przyjechać z ARCHANIOŁEM,
- od gościńca, od Krakowa...
- Na zamku czeka KRÓLOWA
- z Częstochowy.
POETA
- Bracie, Duch!
GOSPODARZ
- Natężać, natężać słuch.
HANECZKA
- Rany Boskie, słyszę!
GOSPODYNI
- Kaj?
PANA MŁODA
- Hań, daleko, słysze.
PAN MŁODY
- Gdzie?!
POETA
- (półgłosem)
- Spadły liście suche z drzew.
PAN MŁODY
- (szeptem)
- Ustał przecie wiatru wiew.
POETA
- Zerwały się wrony dwie
- ze sadu.
PAN MŁODY
- Z ogrodu w sad.
PANA MŁODA
- Zajść do pola!
GOSPODARZ
- Cicho!
HANECZKA
- Cyt!
GOSPODYNI
- (śród milczenia)
- Może i słychać co - ?
POETA
- (rękę stulił przy uchu, głowę pochylił ku piersiom brata)
- Świt!
GOSPODARZ
- Słychać, słychać...
POETA
- (pewny, z dłonią przy uchu)
- Wielki Duch!
- Wytężać, wytężać słuch.
- Słychać.
GOSPODARZ
- Cicho!
PAN MŁODY
- (z uchem przy szybie okienka)
- Pędzi ktoś.
HANECZKA
- (zapatrzona przed siebie, osłaniając dłońmi twarz)
- Zosiu, Zosiu, Boga proś,
- jedzie!
ZOSIA
- Tętni!
GOSPODARZ
- Jedzie!
POETA
- Goni!
CZEPIEC
- (cały w słuchu)
- Bedzie ze sta, do sta koni.
GOSPODYNI
- Tętni.
- KASPER
- Jedzie.
PANA MŁODA
- Dudni.
POETA
- Pędzi! - - -
GOSPODARZ
- Cicho - świta, świta, zorze!
- Prawie widno - to On - Boże!
- On, On - cicho - Wernyhora. -
- W pokłon głowy, prawda żywa,
- Widmo, Duch, Mara prawdziwa.
POETA
- Świtanie na lutniach gędzi...
PAN MŁODY
- Tętni.
PANA MŁODA
- Jedzie.
GOSPODYNI
- Tętni.
CZEPIEC
- - Pędzi.
- (Wszyscy w nasłuchiwaniu, pochyleni ku drzwiom i oknu - w ogromnej ciszy, w przejęciu).
GOSPODARZ
- - - - - - - - - - - - - - - - -
- Słuchajcie, kochani, dzieci -
- ażeby to była prawda:
- że Wernyhora tam leci
- z Aniołem, Archaniołem na czele;
- że tej nocy, gdy my przy muzyce,
- przy weselu, gdy my w tańcowaniu.
- tam, kędyś, stało się tak wiele:
- że Kraków ogniami płonie,
- a MATKA BOŻA w koronie,
- na Wawelskim zamkowym tronie
- siedząca, manifest pisze:
- skrypt, co przez cały kraj poleci
- i tysiące obudzi i wznieci. -
- Słuchajcie, serce mi dysze,
- ażeby to prawda była:
- że Wernyhora tam leci,
- a za nim tabunem konie!
PAN MŁODY
- Coraz bliżej?
POETA
- Klęknąć!!
CZEPIEC
- - - - Stanął, wrył.
GOSPODARZ
- Strzymał, widać, z całych sił.
HANECZKA
- (w zachwyceniu)
- Gdyby to Archanioł był
- . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
- (Wszyscy pochyleni, półklęczący, zasłuchani, silnie dzierżąc w prawicach kosy; to imając szable, ze ściany pochwycone; to znów jakieś flinty i pistolety w tym zasłuchaniu jak w zachwycie duszy; dłoń do ucha przychylona. - Słychać było rzeczywiście tętent, który nagle bliski, coraz bliższy - tuż ustał - słychać po chwili ciężkie kroki szybkie, gwałtowne, w sień, w drugą izbę, aże we drzwiach w głębi staje pierwszy drużba:)
Scena XXXIV
JASIEK
- Maryś, panie, panie - Jezu!
- koń w podwórcu padł.
- (rozglądając się)
- Cóż wy -Hanka - Jaga - hej,
- cóż wy - cóż to, Jaga - - ej
- - - - - - - - - - - - - - - -
- Cóż to, co to, czy zaklęci:
- stoją syscy jak pośnięci;
- słysta, Hanuś, Błazek, matuś,
- panie młody, Czepiec, tatuś,
- panie, cóż to - czy zaklęci;
- stoją syscy jak pośnięci;
- - - - - - - - - - - - - - -
- Aha; prawda, żywy Bóg,
- przecie miałem trąbić w róg;
- kaz ta, zaś ta, cyli zginoł,
- czyli mi sie ka odwinoł -
- kajsim zabył złoty róg,
- ostał mi się ino sznur.
- (Z izby głębnej, od chwili, wszedł był, w tropy za Jaśkiem, kołyszący się słomiany Chochoł).
Scena XXXV
CHOCHOŁ
- . . . . . . . . . . . . . . .
- Jak ci spadła czapka z piór.
JASIEK
- Tom sie chyloł po te copke,
- to mi może sie odwinoł.
CHOCHOŁ
- Miałeś, chłopie, złoty róg,
- miałeś, chłopie, czapkę z piór:
- czapkę ze łba wicher zmiótł.
JASIEK
- Bez tom wieche z pawich piór.
CHOCHOŁ
- Ostał ci sie ino sznur.
JASIEK
- Najdę ka gdzie przy figurze.
CHOCHOŁ
- Pod figurą ktosik stał.
JASIEK
- Strasy u rozstajnych dróg - -
- cy to pioł, cy nie pioł kur?
- (Wybiega przez drzwi weselne, przeciskając się przez gromadę znieruchomioną; - słychać tupot jego kroków w sieni - to raz się zastanowi, to dalej biegnie;... w trop za nim kołysze się Chochoł, szeleszcząc słomą po potrącanych ludziach).
- (Od sadu, od pola, we świetle szafiru,
- co idzie jak łuna błękitna -
- głosy się cisną przedrannych ptasich świergotań; niebieskie to Światło wypełnia jakby Czarem izbę i gra kolorami na ludziach pochylonych w pół-śnie, pół-zachwycie. - Przeze drzwi w głębi wraca Jasiek i patrzy dokoła, i oczom nie wierzy, i coraz się słania od grozy).
Scena XXXVI
JASIEK
- Juz świtanie, juz świtanie -
- tu trza bydłu paszę nieść,
- trza rżnąć sieczki, warzyć jeść;-
- jakże ja se rade dam,
- oni w śnie - ja ino sam -?
- - - - - - - - - - - - - - -
- Syćko tak porozwierane -
- syćko z rękami na usach,
- dech im zaparło w dusach;
- jako drzewa wrośli w ziem,
- jak tu, co tu radzić jem - ?
- - - - - - - - - - - - - - -
- Kajsim zabył złoty róg,
- u rozstajnych może dróg,
- copke strasny wicher zwiał
- bez tom wieche z pawich piór;
- żebym chocia róg ten miał -
- ostał mi sie ino sznur.
- - - - - - - - - - - - - -
- Straśnie sie zasumowali,
- tak im czoła zmarszczek spion,
- jakby ciężko pracowali...
Scena XXXVII
- (Przez drzwi głębne od chwili wsunał się był za Jaśkiem tropiący Chochoł; a teraz na skrzynię malowaną się wygramolił i ze skrzyni tak do drużby poczyna:)
CHOCHOŁ
- To ich Lęk i Strach tak wzion,
- posłyszeli Ducha głos:
- rozpion sie nad nimi Los.
JASlEK
- Tak sie męcą, pot z nich ścieko,
- bladość lica przyobleko; -
- jak ich zwolnić od tych mąk?
CHOCHOŁ
- Powyjmuj im kosy z rąk,
- poodpasuj szable z pęt,
- zaraz ich odejdzie Smęt.
- Na czołach im kółka zrób,
- skrzypki mi do ręki daj;
- ja muzykę zacznę sam,
- tęgo gram, tęgo gram.
JASIEK
- (który był uczynił rzecz)
- Ka te kosy złożyć - - ?
CHOCHOŁ
- W kąt.
JASIEK
- (ciska za piec drzewca)
- Nik ich ta nie najdzie stąd.
CHOCHOŁ
- Ze skałek postrzepuj proch
- i ciś je w piwniczny loch.
- Lewą nogę wyciąg w zad,
- zakreśl butem wielki krąg;
- ręce im pozałóż tak:
- niech się po dwóch chycą w bok;
- odmów pacierz, ale wspak.
- Ja muzykę zacznę sam,
- tęgo gram, tęgo gram:
- będą tańczyć cały rok.
JASIEK
- (który był uczynił wszystką rzecz)
- Już ni majom kos.
CHOCHOŁ
- Rozśmiej im się w nos.
JASIEK
- Już ich odszedł Smęt.
CHOCHOŁ
- Już nie mają pęt.
JASIEK
- Chwytajom sie w tan.
CHOCHOŁ
- Już nie czują ran.
JASIEK
- Zniknoł czar!
CHOCHOŁ
- To drugi CZAR!
- (A zaklęte słomiane straszydło, ująwszy w niezgrabne racie podane przez drużbę patyki - poczyna sobie jak grajek-skrzypak - i - słyszeć się daje jakby z atmosfery błękitnej idąca muzyka weselna, cicha a skoczna, swoja a pociągająca serce i duszę usypiająca, leniwa, w omdleniu a jak źródło krwi żywa, taktem w pulsach nierówna, krwawiąca jak rana świeża: - melodyjny dźwięk z polskiej gleby bólem i rozkoszą wykołysany).
JASIEK
- (jest teraz kontent a dziwuje się)
- Tyle par, tyle par!
CHOCHOŁ
- Tańcuj, tańczy cała szopka,
- a cyś to ty za parobka?
JASIEK
- (z ręką do czoła, jakby se chciał na ucho nasunąć czapki)
- Kajsi mi sie zbyła copka -
- przeciem druzba, przeciem druzba,
- a druzbie to w copce słuzba.
CHOCHOŁ
- (w takt się chyla a przygrywa)
- Miałeś, chamie, złoty róg,
- miałeś, chamie, czapkę z piór:
- czapkę wicher niesie,
- róg huka po lesie,
- ostał ci sie ino sznur,
- ostał ci sie ino sznur.
- (Kogut pieje).
JASIEK
- (jakby tknięty przytomniejąc)
- Jezu! Jezu! zapioł kur! - -
- Hej, hej, bracia, chyćcie koni!
- chyćcie broni, chyćcie broni!!
- Czeka was WAWELSKI DWÓR!!!
CHOCHOŁ
- (w takt się chyla a przygrywa)
- Ostał ci sie ino sznur.
- - - - - - - - - - - - - - -
- Miałeś, chamie, złoty róg.
JASIEK
- (aże ochrypły od krzyku)
- Chyćcie broni, chyćcie koni!!!
- (A za dziwnym dźwiękiem weselnej muzyki wodzą się liczne, przeliczne pary, w tan powolny, poważny, spokojny, pogodny, półcichy - że ledwo szumią spodnice sztywno krochmalne, szeleszczą długie wstęgi i stroiki ze świecidełek podzwaniają - głucho tupocą buty ciężkie - taniec ich tłumny, że zwartym kołem stół okrążają, ocierając o się w ścisku, natłoczeni).
JASIEK
- Nic nie słysom, nic nie słysom,
- ino granie, ino granie,
- jakieś ich chyciło spanie...?!
- (Dech mu zapiera Rozpacz, a przestrach i groza obejmują go martwotą; słania się, chyla ku ziemi, potrącany przez zbity krąg taneczników, który daremno chciał rozerwać; - a za głuchym dźwiękiem wodzą się sztywno pary taneczne we wieniec uroczysty, powolny, pogodny - zwartym kołem, weselnym -)
- (Kogut pieje).
JASIEK
- (nieprzytomny)
- Pieje kur; ha, pieje kur...
CHOCHOŁ
- (nieustawną muzyką przemożny)
- Miałeś, chamie, złoty róg...
- - - - - - - - - - - - - - -